Jubileuszowy 50. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zaczyna się "Chopinem"

Dziś startuje 50.edycja Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni
"Franz Kafka" - zwiastun filmu Agnieszki Holland
Źródło: Total Film/Kino Świat
Pokazem filmu Michała Kwiecińskiego "Chopin, Chopin!" rozpocznie się w poniedziałek 22 września jubileuszowy 50. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Wśród 16 tytułów Konkursu Głównego jest m.in. "Franz Kafka" Agnieszki Holland, a także "Ministranci" Piotra Domalewskiego i "Dom dobry" Wojciecha Smarzowskiego. Organizatorzy zapowiadają liczne niespodzianki związane z okrągłym jubileuszem imprezy.

Już wiadomo, że tegorocznym polskim kandydatem do Oscara będzie czesko-polsko-niemiecki "Franz Kafka" (oryginalny, międzynarodowy tytuł to "Franz" - red.) Agnieszki Holland, czyli nieszablonowa opowieść o człowieku pogrążonym w egzystencjalnym kryzysie, niezrozumianym i pełnym lęków, uciekającym w świat ironii i absurdu, tworzącym dzieła, które uczyniły go jednym z najwybitniejszych pisarzy XX wieku. Trudno się dziwić, że właśnie na ten film publiczność festiwalu czeka najbardziej.

Ale równie wyczekiwana jest otwierająca dziś festiwal, największa od lat polska superprodukcja "Chopin, Chopin!" Michała Kwiecińskiego z Erykiem Kulmem w głównej roli. Kręcona głównie we Francji, z udziałem gwiazd znad Sekwany, także mocno różni się od typowych filmów biograficznych. Reżyser nie odhacza chronologicznie wydarzeń z życia artysty, lecz buduje portret psychologiczny człowieka, który mimo ciężkiej choroby żyje do utraty tchu. Chopin tworzy genialne dzieła, ale też kocha, buntuje się, szuka odpowiedzi na dręczące go pytania.

Eryk Kulm jako Fryderyk Chopin
Eryk Kulm jako Fryderyk Chopin
Źródło: Akson Studio

Tegoroczną laureatką Platynowych Lwów za całokształt dokonań będzie wybitna scenografka Ewa Braun, nagrodzona Oscarem za pracę nad "Listą Schindlera" Stevena Spielberga. Z kolei Jerzy Skolimowski otrzyma specjalną nagrodę FIPRESCI (Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych), wręczaną dla uczczenia 100. rocznicy istnienia organizacji, jako wyraz uznania dla reżysera za jego "niezwykłą, pełną humanizmu, skłaniającą do refleksji twórczość".

Festiwal potrwa do 27 września.

Nie tylko Konkurs Główny

W tym roku pracami jury Konkursu Głównego pokieruje Magnus von Horn, twórca nominowanej do Oscara "Dziewczyny z igłą". Towarzyszyć mu będą m.in. aktorka Grażyna Szapołowska, scenografka Magdalena Dipont i scenarzysta Łukasz M. Maciejewski.

Coraz bardziej poszerza się druga, konkursowa sekcja festiwalu - Perspektywy, prezentująca kino z silnym autorskim stemplem. W tym roku obejrzymy w niej aż osiem tytułów. Tradycyjnie swoje prace w Konkursie Filmów Krótkometrażowych zaprezentują też młodzi ludzie ze szkół filmowych. W tym roku osobne jury oceni również filmy debiutantów.

Z całą pewnością oblegana będzie zapowiadająca się fantastycznie wystawa "Na fali czasu" - narracyjna ekspozycja, prezentująca pięćdziesiąt lat historii najbardziej prestiżowej imprezy filmowej w Polsce. Ta opowieść rozpoczęła się pół wieku temu dzięki pasji do kina pierwszego dyrektora festiwalu Lucjana Bokińca i osób zgromadzonych wokół Dyskusyjnego Klubu Filmowego Żak w Gdańsku.

Wystawa cofa nas w czasie, przypomina najważniejsze postacie, wydarzenia, nagrodzone filmy, atmosferę święta polskiego kina, ale i jego kuluary. Pozwala zobaczyć festiwal oczami organizatorów, twórców i przede wszystkim widzów. To oni opowiedzą o swoich doświadczeniach i emocjach, które towarzyszą imprezie niezmiennie szukającej aktualnego spojrzenia na polskie kino, wzbudzającej wielkie zainteresowanie, ale i kontrowersje.

- Wystawa składa się z dwunastu modułów, każdy poświęcony jednemu dużemu zagadnieniu, a razem układają się one w przekrojową opowieść o festiwalu. Zależało nam na tym, by dzięki takiej formule przedłużyć świętowanie 50-lecia i by w przyszłym roku też móc ją udostępniać, tworzyć różne warianty wspomnień o gdyńskim festiwalu - mówi Agata Kozierańska-Burda, dyrektor zarządzająca Pomorskiej Fundacji Filmowej w Gdyni, pomysłodawczyni wystawy.

Wystawa jest też okazją do zaprezentowania niepublikowanych dokumentów, pamiątek i zdjęć. W tym słynnej statuetki Złotych Lwów, która przez lata zmieniała swój wygląd.

Wystawa "Na fali czasu" w ramach obchodu jubileuszu FPFF w Gdyni
Wystawa "Na fali czasu" w ramach obchodu jubileuszu FPFF w Gdyni
Źródło: FPFF

Zaczęło się w Gdańsku

Historia gdyńskiego (a wcześniej gdańskiego) festiwalu jest tak barwna i mało znana dzisiejszej jego publiczności, że wypada choć w wersji skróconej ją przybliżyć.

Środowisko filmowców w PRL-u długo zabiegało o stworzenie dużej filmowej imprezy, która byłaby okazją do spotkań i prezentacji corocznego dorobku branży. Jednocześnie starał się o to działający w Gdańsku niezwykle aktywny klub studencki, słynny Żak, z prężnym Dyskusyjnym Klubem Filmowym Studentów i Młodej Inteligencji. Obie grupy wspierały się nawzajem, socjalistyczna władza zaś w końcu wyraziła zgodę, chcąc pokazać, że dba o kulturę.

Daniel Olbrychski i Małgorzata Braunek w filmie "Potop" (1974)
Daniel Olbrychski i Małgorzata Braunek w filmie "Potop" (1974)
Źródło: PAP/CAF

Pierwszy festiwal odbył się w 1974 roku. Zwyciężył wtedy "Potop" Jerzego Hoffmana. Reżyser odebrał Złote Lwy, a rok później zdobył nominację do Oscara. Kolejny, 1975 rok, przyniósł dwa arcydzieła, nagrodzone ex aequo główną nagrodą: "Noce i dnie" Jerzego Antczaka oraz "Ziemię obiecaną" Andrzeja Wajdy. Obie produkcje, dopieszczone w każdym szczególe, z brawurową obsadą i gigantycznym jak na tamte czasy budżetem, rok po roku ubiegały się o nominację do Oscara i obie ją zdobyły.

Jadwiga Barańska i Jerzy Bińczycki w filmie "Noce i dnie" w reżyserii Jerzego Antczaka
Jadwiga Barańska i Jerzy Bińczycki w filmie "Noce i dnie" w reżyserii Jerzego Antczaka
Źródło: Ireneusz Radkiewicz/CAF/PAP

Polskie kino przeżywało złoty okres, a jego twórcy nigdy nie byli tak ze sobą zżyci. - Czuło się atmosferę solidarności środowiska, która wyprzedziła tę wielką Solidarność - wspominał reżyser Janusz Kijowski w książce "A statek płynie... 30 lat festiwalu Polskich Filmów Fabularnych Gdańsk". I dodawał: - Nasze filmy powstawały w gorączce, w fermencie, nie wiedzieliśmy, jak długo cenzura pozwoli nam je robić. [...) więc niepokój moralny i strach przed odebraniem nam wolności. Stąd hasło: kino moralnego niepokoju.

Cegła dla Andrzeja Wajdy

Widząc środowiskową solidarność, władze robiły jednak wszystko, by twórców poróżnić. Zaczęło się w 1976 r. - to był rok represji wobec robotników strajkujących w Radomiu, powstania Komitetu Obrony Robotników i coraz większych wpływów szefa Komitetu Kinematografii, a wcześniej wiceprezesa TVP, Janusza Wilhelmiego, który chciał wtłoczyć sztukę w ramy partyjnej ideologii.

Nie zdążył zapobiec powstaniu "Człowieka z marmuru" Andrzeja Wajdy, ale w 1977 r. obsadził jury festiwalu w Gdańsku dyspozycyjnymi członkami PZPR (m.in. małżeństwem Petelskich) i było jasne, że film Wajdy zostanie pominięty w werdykcie. Zwyciężył wówczas (skądinąd również świetny) obraz Krzysztofa Zanussiego "Barwy ochronne". Reżyser jednak w ramach solidarności z Wajdą nie pojawił się na gali, by odebrać nagrodę. Do dziś krążą anegdoty o tym, jak sfingował opóźnienie samolotu, by mieć wymówkę. Znamienne, że w jego filmie "zagrała" słynna rzeźba przedstawiająca bohatera filmu Wajdy, Mateusza Birkuta, wypożyczona z produkcji "Człowieka...".

Jako wyraz protestu przeciw pominięciu filmu Wajdy krytycy i dziennikarze obecni na festiwalu wręczyli wtedy reżyserowi swoją własną nagrodę. Była to cegła (nawiązanie do tytułu filmu "Człowiek z marmuru") oraz wielostronicowa lista z podpisami dziennikarzy, którzy popierali ten wybór. Wtedy też odbyło się - w trakcie festiwalu - słynne forum Stowarzyszenia Filmowców Polskich, na którym reżyserzy zdecydowanie dali do zrozumienia, że nie zamierzają kręcić filmów "po linii" partyjnej. "Prawdziwą" nagrodę Wajda dostał rok później - jego "Bez znieczulenia" wygrało, ex aequo z "Pasją" Stanisława Różewicza.

Oświadczenie dziennikarskiego jury dotyczące nagrody dla "Człowieka z marmuru" Andrzeja Wajdy
Oświadczenie dziennikarskiego jury dotyczące nagrody dla "Człowieka z marmuru" Andrzeja Wajdy
Źródło: Pomorska Fundacja Filmowa

"Za karę" z Gdańska do Gdyni

Rok 1980 uważa się za najbardziej "wolnościowy" w historii festiwalu czasów PRL - na imprezie pojawił się nawet Lecha Wałęsa, który niejako "namaścił' na zwycięzcę Kazimierza Kutza z jego świetnymi "Paciorkami jednego różańca". Władza, o dziwo, nie interweniowała.

Ale euforia trwała krótko - w świetnej 8. edycji festiwalu w 1981 roku Złote Lwy Gdańskie zdobyła "Gorączka" w reżyserii Agnieszki Holland. W kolejnych latach - 1982 i 1983 - festiwal się nie odbył z uwagi na stan wojenny. Wznowiono go w 1984 r., a krytycy oceniali, że w filmach tamtej edycji odbiła się "podwójność życia w stanie wojennym". Główną nagrodę otrzymała "Austeria" Jerzego Kawalerowicza.

Późniejsze edycje festiwalu - do przełomowego roku 1989 - wygrywały filmy autorskie, ideologicznie neutralne, artystyczne. W 1987 r. władze nakazały przeniesienie imprezy do Gdyni. Zdaniem Andrzeja Wajdy za karę - chodziło o odebranie festiwalowi etykiety miejsca związanego z Solidarnością. Tyle tylko, że początkowo niechętni Gdyni filmowcy szybko się do niej przekonali, a rok 1987 z czterema "półkownikami" w konkursie i wygraną "Matki królów" Janusza Zaorskiego zwiastowały wyraźnie nadejście nowego.

 Plan zdjęciowy filmu Wojciecha Marczewskiego "Ucieczka z kina Wolność". Na zdjęciu Aleksander Bednarz i Piotr Fronczewski
Plan zdjęciowy filmu Wojciecha Marczewskiego "Ucieczka z kina Wolność". Na zdjęciu Aleksander Bednarz i Piotr Fronczewski
Źródło: Robert Kania/PAP

Od Marczewskiego po Krauzego i Koterskiego

Jeśli przyjrzeć się całej historii festiwalu, widać, że niczym w lustrze odbija się w nim polityczna historia naszego kraju.

W wolnej Polsce festiwal odbył się tak naprawdę dopiero w 1990 roku. (W 1989 r. uznano dawną formułę za nieadekwatną do rzeczywistości i przyznano tylko nagrody pozaregulaminowe). Czy w 1990 r. mógł wygrać inny film niż ten o symbolicznym tytule "Ucieczka z kina Wolność" Wojciecha Marczewskiego z wielką kreacją Janusza Gajosa? Nagrodę Specjalną Jury zdobyło wówczas, po 8-letnim zaleganiu na "półce", "Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego. Grająca w nim główną rolę Krystyna Janda w 1990 roku odebrała Złotą Palmę w Cannes dla najlepszej aktorki.

Polskie kino długo nie potrafiło odnaleźć się w nowych warunkach. W czasach PRL-u sprawdzała się zasada, że ograniczenie czyni mistrza. Twórcy często zmuszeni byli sięgać po metaforę, bogatą symbolikę, powstawały arcydzieła. Teraz, gdy wszystko było wolno, pogubili się. Nadeszły jałowe lata dla rodzimego kina. W 1996 r. wydawało się, że polska kinematografia sięgnęła dna. W proteście przeciwko fatalnemu poziomowi festiwalu ówczesny przewodniczący jury Wojciech Marczewski zdecydował o nieprzyznaniu w ogóle głównej nagrody - Złotych Lwów.

Mocne uderzenie, czyli "Dług" Krzysztofa Krauzego, przyszło trzy lata później. To był film, który wbijał w fotel i zwalał z nóg, zwiastując zarazem pojawienie się w rodzimym kinie indywidualności na miarę zmarłego trzy lata wcześniej Krzysztofa Kieślowskiego.

W 2006 r. Krauze, wraz z żoną Joanną Kos-Krauze, po raz drugi wyjechał z Gdyni ze Złotymi Lwami za równie wstrząsający "Plac Zbawiciela". Pokazał, że można o naszej codzienności opowiadać dojmująco, pod jednym warunkiem - że jest się absolutnie szczerym, nikomu nie próbując się przypodobać. Drugą drogą stało się kino autorskie, nie baczące na mody. Marek Koterski pokazał to w brawurowym "Dniu świra", gdzie obnażył własne obsesje, ale również nasze narodowe przywary. Te najbardziej wstydliwe.

Oscar dla Polski i wysyp nominacji

W 2005 roku twórców zaczęły wspomagać nareszcie sprawnie działające państwowe struktury. W efekcie uchwalonej ustawy o kinematografii powstał Polski Instytut Sztuki Filmowej, który diametralnie zmienił sytuację na polskim rynku filmowym. Dziś, 20 lat od jego powstania, polskie kino jest w zupełnie innym miejscu - nasi twórcy zdobywają najważniejsze filmowe nagrody na świecie, trafiają na pierwsze strony branżowych magazynów i na najważniejsze festiwale na wszystkich kontynentach.

Sukces "Idy" Pawła Pawlikowskiego, nie mający precedensu w naszej kinematografii, zwieńczony w 2015 roku zdobyciem pierwszego w historii Oscara za film fabularny dla Polski, dowodził, że w końcu nasze kino nabrało znamion uniwersalności.

Agata Kulesza i Agata Trzebuchowska w filmie "Ida"
Agata Kulesza i Agata Trzebuchowska w filmie "Ida"
Źródło: Opus Film

Jeszcze przed Oscarem dla "Idy" nominacje dla filmu zagranicznego zdobył "Katyń" Andrzeja Wajdy, a potem "W ciemności" Agnieszki Holland. Pawlikowskiego ponownie doceniła Akademia cztery lata po sukcesie "Idy", gdy nagrodzona w Cannes "Zimna wojna" zdobyła nominacje oscarowe w trzech kategoriach - w tym dla filmu zagranicznego. Rok później znów mieliśmy powody do dumy - znakomite "Boże ciało" Jana Komasy uzyskało nominacje, pokonując filmy z gigantyczną kampanią promocyjną. (Od tamtej pory Komasa nakręcił dwie czekające na premierę produkcje z hollywoodzkimi gwiazdami w rolach głównych: "Rocznica" i " Dobry chłopiec").

W 2022 roku niezwykłe "IO" Jerzego Skolimowskiego również trafiło do piątki nominowanych do Oscara filmów nieanglojęzycznych. Czy wśród tegorocznych gdyńskich premier pojawią się tytuły, które również doceni Akademia?

To wielce prawdopodobne. Najbliższy tydzień przybliży nas do odpowiedzi na to pytanie.

Czytaj także: