Przyjeżdża teatr. Gigantyczne heavymetalowe przedstawienie. Będzie miotacz ogniem, oryginalnej wielkości samolot Spitfire, którym polscy piloci walczyli o Anglię. Będzie pojedynek szermierki z kilkumetrową maszkarą o wdzięcznym imieniu Eddie i chóralne okrzyki "wolność". I będzie muzyka, bardzo dużo świetnej muzyki. Iron Maiden przyznają, że to ich największe koncertowe przedsięwzięcie. Legendy rocka zagrają dziś na PGE Narodowym.
"W Monachium ubrany w mundur (pilota - red.) czekałem na przystanku dla załogi na autobus, który miał nas zabrać do hotelu. Kątem oka dostrzegłem fana Iron Maiden. On też mnie widział. Cały w naszywkach, ubrany w katanę i koszulkę Maidenów. Podbiegł do mnie. Popatrzył na mnie i powiedział: Przepraszam… czy z tego przystanku odjeżdża autobus do Monachium? Yy, nie. Z tamtego. Odwrócił się i odszedł. Nie miał pojęcia - nikt nie miał, poza mną samym - że byłem pilotem rejsowym. Niesamowite".
Tak wspomina w swojej biografii "Do czego służy ten przycisk?" wokalista legendarnego zespołu heavymetalowego Iron Maiden Bruce Dickinson. Wspomniany wielbiciel ich muzyki nie rozpoznał idola w białym mundurze pod krawatem. To nie jedyna twarz muzyka, której nie rozpoznałoby wielu jego fanów. Dickinson bowiem to człowiek orkiestra, eksplozja wielu talentów. Nauczyciele z jego szkoły nie postawiliby zapewne nawet pensa, że ten niski i bezczelny młodzian z długimi włosami tak się rozwinie.
Fani znają jego wizerunek szalejącego po scenie dzikusa z głosem jak dzwon. Ale ambicje Dickinsona od lat sięgają znacznie dalej. Z powodzeniem brał udział w międzynarodowych zawodach szermierki. Także w czasie podróży po świecie z koncertami. W wolnych chwilach po prostu chwytał za szpadę.
Z czasem jego zainteresowania rozszerzyły się na pilotaż. Zaczynał od awionetek, ale sprawy zaszły tak daleko, że doczekał się stanowiska pierwszego pilota liniowego Boeinga 737. Pracował jako pilot rejsowy między innymi wiozący brytyjskich turystów na wakacje w Afryce. Jego umiejętności wykorzystał zespół, który tnąc koszty chciał dotrzeć do fanów w najdalszych częściach globu. Wymyślili, że będą podróżować niezależnie własnym jumbo jetem, w którym wymontowali część siedzeń, żeby zapakować konieczny do koncertowania sprzęt. Maszyna została ochrzczona "Ed Force One" wzorem maszyny amerykańskiego prezydenta (Ed od imienia maskotki grupy, Eddiego), a pilotował sam Dickinson.
- Mieliśmy wymarzone miejsca, do których chcieliśmy pojechać z koncertami, ale księgowi mówili: nie da rady, to za dużo kosztuje. A właśnie, że możemy. Mamy nasz zaczarowany latający dywan - opowiadał muzyk wskazując na wielki samolot z wymalowaną nazwą zespołu w dokumentalnym filmie "Flight 666".
Dzięki takiej niezależności zespół odwiedził w niewielkim odstępie czasu m.in. Indie, Australię, Japonię, Brazylię, Kolumbię czy Meksyk. Kiedy kilka lat później podróżowali po Europie, świat obiegło zdjęcie samolotu Iron Maiden stojącego na lotnisku tuż obok samolotów ówczesnej niemieckiej kanclerz Angeli Merkel i francuskiego prezydenta Francois Hollande’a.
Maszyny polityków w porównaniu z molochem zespołu bardziej przypominały skromne awionetki.
Dickinsonowi zajęć najwyraźniej było mało, bo został współzałożycielem firmy zajmującej się serwisowaniem samolotów pasażerskich. Podjął też współpracę z browarem Robinsons Brewery, czego owocem jest piwo Trooper. Nazwa pochodzi od tytułu jednego z najgłośniejszych utworów Iron Maiden.
Jako wzięty przedsiębiorca Dickinson był też widziany podczas kongresu "590", gdzie gośćmi byli m.in. prezydent Andrzej Duda, premier Beata Szydło czy wicepremier Mateusz Morawiecki.
Dickinson natychmiast odnajduje się w nowych środowiskach. Podczas promocji swojej książki jeździł po świecie ze swoistym teatrem jednego aktora, przez blisko dwie godziny opowiadając o swoim życiu. Każde wystąpienie kończył popisem wokalnym, nie inaczej było w Warszawie tuż przed wybuchem pandemii koronawirusa:
Krzyk Sarajewa
Dickinson jest niezniszczalny. Realizując swoją karierę solową, został poproszony o zagranie koncertu w Sarajewie. To był rok 1994, kiedy miasto było oblężone. Jak opisuje w swojej biografii to zdarzenie:
"W domu zadzwonił telefon. Co myślisz o zagraniu koncertu w Sarajewie? A czy tam czasem nie toczy się jakaś wojna? No tak, ale ONZ już się tym zajął. Będziesz miał pełną ochronę. Wszystko jest zaplanowane. Nie mieliśmy ochrony, ani żadnego planu, a naboje były jak najbardziej prawdziwe. Ale pieprzyć to - pojechaliśmy tam. Podobno Metallica i Motorhead odmówiły. Nie dziwię się. Też bym tak zrobił, gdybym był ich managerem. Swojemu nic nie powiedziałem".
Pojechał razem ze swoim zespołem niedaleko linii frontu. Zagrali koncert w oblężonym mieście, dając na dwie godziny poczucie jego uczestnikom, że wojna nie istnieje. Wydarzenie musiało być do ostatniej chwili trzymane w tajemnicy. Przejmujący jest obraz powracającego Dickinsona do Sarajewa po latach od tamtych wydarzeń w filmie "Scream for me Sarajevo", gdzie spotkał - w zupełnie innym już świecie - uczestników tamtego koncertu.
To niejedyne dramatyczne wydarzenia w jego życiu. Siedem lat temu stoczył zwycięską walkę z rakiem. Co więcej, choroba zaatakowała go podczas nagrań do płyty "The Book of Souls", na której jego głos brzmi świetnie.
Pół tuzina zakonnic i rachunek na 666 funtów
Doświadczony jako prowadzący radiowe audycje muzyczne w radiu (BBC) i telewizji (kanał Discovery), obecnie jest współautorem podcastu "Psycho, Schizo, Espresso", w którym regularnie, co tydzień, prowadzi dysputy z oksfordzkim psychologiem, doktorem Kevin Duttonem. Rozmawiali już o tym, czy może istnieć dobry psychopata oraz na czym polega tajemnica liczby 666 w Apokalipsie Św. Jana.
Ten ostatni wątek to niemal kluczowe zagadnienie w całej historii Iron Maiden. To bowiem wydany w 1982 roku album "The Number Of The Beast", pierwszy z Dickinsonem, przyniósł zespołowi międzynarodową sławę i jest uznawany za jeden z największych dzieł w swoim gatunku. Do dziś rozszedł się w nakładzie niemal 20 milionów egzemplarzy. Utwór tytułowy podejmował kwestię znaczenia liczby 666, liczba ta znana jest powszechnie jako "liczba bestii". Miejskie legendy mówią o zjawiskach nadprzyrodzonych, które spotkały muzyków podczas nagrań. Jak opowiada producent płyty Martin Birch:
"Pracowaliśmy nad kawałkiem 'The Number Of The Beast'. To była deszczowa noc, zderzyłem się z furgonetką. Taką z oknami. Spojrzałem w nie i zobaczyłem w środku pół tuzina zakonnic. Podnieśli samochód, wciąż pada, jestem na środku drogi, a facet zaczyna się za mnie modlić… Kilka dni później zawiozłem swojego Rangę Rovera do warsztatu, gdzie wystawili mi rachunek za naprawę w wysokości 666 funtów".
Mam wszystko. Co dalej?
Sukces zmienił sposób funkcjonowania zespołu. Członkowie dostali podwyżkę do 100 funtów tygodniowo od trzymającego kasę twardą ręką managera Roda Smallwooda, odebrali też pierwszą pokaźną premię, za którą kupili sobie domy. Był to też moment, kiedy pojawiły się znaczące różnice w podejściu do wykonywanej pracy. Dickinson wyzna zaskakująco po latach: "Byłem wtedy naprawdę zdołowany. Miałem wspaniały zespół, album na szczytach list, właśnie skończyliśmy światową trasę. Co jeszcze miałbym robić przez resztę swojego życia?".
Jednak to nie wokalista jest centralną postacią grupy. Iron Maiden założył w 1975 roku basista Steve Harris. On z kolei miał zupełnie inne podejście, jego sukces napędzał do działania: "Nigdy nie myślałem, że skoro jesteśmy na szczycie, to wystarczy. Chciałem więcej i więcej!".
Z Dickinsonem od początku współpracy toczyli wojny o miejsce w centralnym miejscu sceny. Po latach i burzliwych przejściach (Dickinson na kilka lat opuścił zespół) stanowią zgraną drużynę dzieląc się obowiązkami przy kompozycjach.
Harris może nie emanuje taką energią jak bardziej eksponowany kolega, ale sam nie zalicza się do leniwych. Regularnie gra w piłkę, drużyna złożona z muzyków i techników Iron Maiden rozgrywa mecze na całym świecie z lokalnymi drużynami, chociażby dziennikarzy.
Strach przed Kaczką
Harrisa wspomina Dickinson w swoim podkaście. Pozostając w konwencji żartu wokalista pyta doktora Duttona, czy wie, co to jest anatidefobia. Naukowiec zaprzecza. Otóż jest to strach przede byciem obserwowanym przez kaczkę bądź gęś. Chcąc zażartować z kolegów i przestraszyć Harrisa, Dickinson zamówił replikę kaczki wmawiając, że to żywe wcielenie zła. Stąd miał się wziąć termin "Fear Of The Duck" (strach przed kaczką). Wiedzieli jednak, że śpiewanie na taki temat nie spotkałoby się ze zrozumieniem. Ostatecznie jeden z największych przebojów zespołu jest zatytułowany "Fear Of The Dark" (strach przed ciemnością).
Nawet jeśli to tłumaczenie powstało po tym, jak utwór pojawił się na płycie, to wiele mówi o muzykach Iron Maiden. Otóż zespół, który swoje koncerty celebruje w sposób iście teatralny i odnosi się do wielu wzniosłych kwestii, nie jest pozbawiony poczucia humoru. Wręcz przeciwnie. Z natury podniosły "Fear Of The Dark" robi kolosalne wrażenie na koncertach. Strach przed ciemnością potrzebuje jednak odpowiedniej oprawy. Oczywistym jest, że będzie odgrywany po ciemku. Na początku lipca zespół grał na berlińskiej Waldbuhne, amfiteatrze umiejscowionym w lesie. Lokalne przepisy nakazują, żeby koncerty kończyły się najpóźniej o 22:00. Wszystko w trosce o okoliczne ptaki. Dlatego Iron Maiden, nawet zaczynając po 20, grali koncert przy dziennym świetle. Nie omieszkał skomentować tego Dickinson, który w momencie, kiedy miał zaśpiewać słowa "when it’s dark" (kiedy jest ciemno), zwrócił się do widowni: (hej Berlin, it’s not very dark) (ej Berlinie, nie jest zbyt ciemno). Dwa lata wcześniej w Krakowie wyglądało to znacznie lepiej.
Iron Maiden to z wielu powodów zespół nietypowy. Chociażby dlatego, że funkcjonuje w rzadko spotykanym zestawieniu trzech gitarzystów. Kiedy lata temu poszukując własnej drogi Adrian Smith rozstał się z kolegami, zastąpił do Janick Gers. Kiedy jednak później Smith wrócił do grupy, nikt nie chciał rezygnować z jego następcy. I tak zostało. Smith nadal realizuje się muzycznie poza grupą, ale pozostaje członkiem składu. Posiada także nietypową jak na muzyka rockowego pasję, mianowicie uwielbia łowić ryby. Kocha to tak bardzo, że nawet napisał o wędkowaniu książkę. Janick Gers inaczej woli spędzać czas. Ten potomek polskiego oficera marynarki mieszka w północnej Anglii i w wolnych chwilach po prostu przesiaduje w barze. Jak sam przyznaje: "Zapominam, że jestem w zespole, aż ktoś prosi mnie o autograf nad ranem w pubie". Równie spokojne życie wiedzie trzeci gitarzysta Dave Murray, który z kolei stawia na golfa.
Zespół regularnie wydaje płyty, każdą promuje trasą koncertową. Grają wtedy bardzo dużo najnowszej muzyki. Zanim wezmą się za nagrywanie kolejnego krążka, jadą w trasę z największymi przebojami - dla najwierniejszych fanów. Wtedy program koncertu wypełniony jest utworami z całego dorobku grupy, często bardzo starymi.
Obecnie trwająca trasa "Legacy Of The Beast World Tour" ucieka od tego schematu. Koncerty stanowią zamknięte przedstawienia. Każdy utwór ma specjalną oprawę graficzną. Często poruszanym tematem jest wojna i walka o wolność. Pierwsza część tournée odbywała się w 2018 roku, ale cieszyła się takim zainteresowaniem, że postanowiono zorganizować drugą serię koncertów. W przerwie między trasami zespół postanowił nagrać nowy album, który mógłby zostać wydany zaraz po zakończeniu trasy. Muzycy zrealizowali swój zamiar tylko połowicznie. Wiosną 2019 roku ponownie zaszyli się w paryskim studiu Guillaume Tell i nagrali nowy materiał. Nie wszyscy członkowie grupy byli z tej decyzji zadowoleni. Najstarszy członek Iron Maiden Nicko McBrain (w czerwcu skończył 70 lat) wiedzie spokojne i bogobojne życie z rodziną na Florydzie. Tymczasem na długie tygodnie musiał stawić się w Paryżu w studiu nagraniowym.
Plan z wydaniem płyty po zakończeniu trasy się posypał, gdy pojawił się koronawirus. Zespół miał przed sobą kilkadziesiąt zaplanowanych koncertów, które przynajmniej dwukrotnie musiał przekładać. Dzisiejszy koncert w Warszawie pierwotnie miał się odbyć 5 lipca 2020 roku.
Ostatecznie wspomniana płyta pojawiła się na rynku we wrześniu 2021 roku, a program przedstawienia został nieco zmieniony. Wykreślono kilka utworów granych wcześniej, a na ich miejsce wskoczyły trzy początkowe utwory z nowej płyty - w tym singlowy "Writing On The Wall". Zespół gra otoczony scenerią niemal z japońskiej wioski. Potem wraca do starszego repertuaru, choć prezentowanego w nieco innej kolejności. Uczestnicy koncertu w Krakowie w 2018 roku mogli zobaczyć pierwotnie wyreżyserowane show, kiedy przy pierwszym utworze "Aces High" (poprzedzony słynną odezwą Winstona Churchilla) nad muzykami pojawił się oryginalnej wielkości replika samolotu Spitfire. Teraz ten numer grany jest jako ostatni bis.
Zmiany dotyczą tylko kolejności niektórych utworów. To, co zostaje to fenomenalna forma zespołu i absolutnie oddana publiczność. Iron Maiden znany jest z przywiązania do tradycji. Obecnie zespoły rockowe bogato wykorzystują wielkie ekrany, na których przygotowane są filmy czy graficzne pokazy. Tego na dzisiejszym koncercie nie będzie. Dwa skromne telebimy po obu bokach sceny będą pokazywać zbliżenia grających muzyków, ale to wszystko. Zamiast tego będą samurajskie budowle i wielkie płachty, które w pewnym momencie wskazywałyby, że nie jesteśmy na rockowym koncercie, tylko w kościele.
Takie jest ich przedstawienie. Bardziej przypomina teatr, a nie film w 3D. Taka jest ich tradycja, że tuż przed wyjściem na scenę odgrywają z głośników słynny utwór UFO "Doctor Doctor". Jak mówi Dickinson: "Każdy wie, że gramy 'Doctor Doctor' przed wyjściem na scenę. Zanim więc poleci intro, jest pięć minut z 'Doctor Doctor'. Ludzie mówią wtedy "pośpiesz się", dopijają piwo i idą zająć swoje miejsca".
Potem nadchodzi show, które sami Iron Maiden nazywają największą produkcją, jaką kiedykolwiek zrobili. A gdy już zejdą ze sceny, zgodnie z tradycją - a jakże - z głośników wybrzmi słynna piosenka z Monty Pythona "Always Look On The Bright Side Of Life".
Tradycja pozostaje niezmienna.
Źródła: „Do czego służy ten przycisk? Bruce Dickinson, Autobiografia”, Sine Qua Non, Kraków 2017 „Classic Rock Platinium Series. Iron Maiden” „Teraz Rock Wydanie Specjalne: Iron Maiden” Teraz muzyka.pl
Źródło: TVN24