Gumowe potwory, latające talerze na sznurku, drewniane aktorstwo i bijący po oczach z każdego kadru brak talentu, warsztatu i funduszy - to wyznaczniki najgorszych filmów świata. Dlaczego kurzące się od półwiecza kinowe ramoty przeżywają swój renesans? Odpowiedź jest prosta: bo są tak złe, że aż… piękne.
- Ryjówki to najokropniejsze zwierzęta na ziemi. A na zewnątrz jest 200 do 300 wielkich, zmutowanych potworów - recytuje z emfazą blondynka o nienagannej fryzurze i modnym w latach 50-tych “rakietowym” staniku. - Nic dziwnego, że nie chciała mnie pani wypuścić z domu - odpowiada śmiertelnie poważnie postawny brunet o obowiązkowo kwadratowej szczęce. Rozbawiona widownia nagradza tę wymianę zdań gromkimi oklaskami.
Ten akurat dialog pochodzi z filmu o tytule, który sam w sobie wystarczy za rekomendację - “Zabójcze ryjówki” (Raya Kellogga z 1954 roku). Ale podobne kwiatki spotkamy w każdym z “dzieł” zaliczonych do kategorii najgorszych. - Scenariusz pisany na kolanie, beznadziejne aktorstwo, zasada “żadnych dubli”, urąganie gramatyce filmowej i zupełne nie dbanie o wiarygodność - wylicza ich cechy w rozmowie z tvn24.pl Jacek Rokosz, wykładowca łódzkiej filmówki i koneser bardzo złych filmów.
Przykład? Gdy mordercze ryjówki przegryzają się przez grube ściany, bohaterowie zatykają dziurę… sofą, co załatwia sprawę: potwory nie dostają się do środka. - Gdy atakują cię śmiercionośne ryjówki, miej przy sobie kanapę - podsumowuje absurd sytuacji Rokosz.
Ed Wood: papież kina najgorszego
Niekwestionowanym królem dzieł najgorszych jest Ed Wood, przypomniany przed 14 laty w świetnym filmie Tima Burtona z Johnnym Deppem w roli tytułowej. Prawdziwy maniak sztuki filmowej, gotowy na wszystko, by zdobyć pieniądze na swoje regularnie robiące klapę produkcje, dostarcza po latach wrażeń niezapomnianych.
Sztandarowy film Wooda, “Plan 9 z kosmosu”, to dzieło, które nadaje zupełnie nowe znaczenie słowu “eklektyzm“. Fabuła to zbitka rzeczywiście nie z tej ziemi: kosmici w latających spodkach ożywiają trupy na podmiejskim cmentarzu, bo rząd USA nie chce uznać ich istnienia - więc zmusi go do tego armia nieumarłych…
"Nie umiem robić filmów, ale bardzo to lubię"
Efekt jest porażający: na wybudowanym w garażowym studio cmentarzu chaotycznie wpadają na siebie zombie (wśród nich Vampira, aktorka o aparycji adekwatnej do pseudonimu i dubler Beli Lugosiego, który brak podobieństwa do najsłynniejszego odtwórcy Draculi maskuje zasłaniając twarz ramieniem) oraz policjanci, wojskowi i kosmici, i znów meandry osiągającej szczyty nonsensu akcji wywołują gromkie salwy śmiechu na widowni.
- Ed Wood to nie był jakiś mister intelektu. Sam zresztą mówił: “nie umiem robić filmów, ale bardzo to lubię“. Ale miał niesamowitą determinację - mówi nam Rokosz. Przykładowo, żeby nakręcić swoje opus magnum, “Plan 9...”, wykorzystał ujęcia zmarłego w trakcie produkcji Lugosiego (reklamując je jako “ostatni film gwiazdy horrorów“) oraz kazał całej ekipie się ochrzcić, gdyż pod tym warunkiem zdecydowali się go sponsorować baptyści.
Złe kino w Zwierzyńcu
Rokosz swój autorski wybór dzieł najgorszych pokazał na Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu. Na ekranie defilują wszystkie charakterystyczne dla nich motywy: gumowe potwory, wredni kosmici, szaleni naukowcy, zombie, wampiry, uciekające przed stworami w lateksie półnagie wrzeszczące piękności i dzielni lotnicy US Army.
Klasą samą dla siebie są “Tureckie Gwiezdne Wojny”, film, którego twórcy - według Rokosza - “osiągnęli dno, przebili się przez nie i lecą dalej w niemym zachwycie”. Dla tego dzieła z 1982 roku (fragment w małej plejerce, tylko dla widzów o naprawdę mocnych nerwach) twórca przeglądu zrobił wyjątek w swojej regule, że żeby zasłużyć na tytuł najgorszego, film musi kilkadziesiąt lat odczekać.
Zezowaty indyk i psy w maskach
- Czas działa na korzyść naprawdę złej produkcji. Najszybciej starzeją się efekty specjalne i gra aktorska. Współczesne kino musi się jeszcze pokryć patyną - wyjaśnia. Rzeczywiście, elementy mające przerażać są dziś równie - o ile nie bardziej - atrakcyjne, ale raczej w inny sposób, niżby sobie twórcy tego życzyli. Trudno powstrzymać śmiech przy “Śmiercionośnych ryjówkach”, gdzie wyraźnie widać, że są to psy przebrane w niezbyt dopasowane maski. Lub gdy siejący zniszczenie gigantyczny kosmiczny ptak z filmu “Szpon” wygląda jak zezowaty indyk…
Ale przerażanie za pomocą “gumowych potworów” z zamkiem błyskawicznym z tyłu to nie tylko - jak w przypadku Wooda - wynik braku warsztatu, ale i racjonalnej kalkulacji ich twórców. - Niektórzy reżyserzy kręcili film w ciągu tygodnia. Za śmieszne pieniądze, których lwia część szła na postprodukcję. W cenie takiej “Kleopatry” powstawała setka filmów. Producentom to odpowiadało - wyjaśnia Rokosz.
Recykling okropnego kina
Żywot takich taśmowych produkcji nie był długi - czekały je dwa weekendy, maksimum miesiąc projekcji w groszowych kinach, które więcej zarabiały na popkornie i napojach niż samych biletach. Potem kiepska taśma się niszczyła i lądowały na półce. Czasem zostawały poddawane recyklingowi: zmiana tytułu (np. z “Maniaka” na “Seks maniaka”) i plakatu zapewniała im drugie życie w kinach.
Trzecią młodość przeżywają od niedawna. Po latach obrastania kurzem są odkrywane na nowo przez publiczność, która świetnie się bawi nieudolnością ich twórców. Pokazy najgorszych z najgorszych gromadzą tłumy. Z dorobku złego kina - z przymrużeniem oka - korzystają też mainstreamowi twórcy z Quentinem Tarantino i Robertem Rodriguezem na czele.
Gdzie tkwi sekret powodzenia nieudanych filmów, zapomnianych ramotek o nikłej wartości artystycznej? To proste: są one tak złe, że aż piękne.
Jaka jest Wasza lista najgorszych filmów? I jacy przedstawiciele polskiej kinematografi powinni się na niej znaleźć? Zapraszamy do dyskusji na naszym forum.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: "Plan 9 z kosmosu" Eda Wooda - film najgorszy z najgorszych\youtube.com