Jak zwykle na kilkanaście godzin przed uroczystą galą w kuluarach gdyńskiego festiwalu typowaniu zwycięzców nie ma końca. Faworyci Konkursu Głównego 46. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni to oczywiście Jan P. Matuszyński i Piotr Domalewski. Jednak spore zamieszanie wywołał też film Łukasza Rondudy. Kto opuści Gdynię ze Złotymi Lwami w garści?
Niektórzy wróżą sensacyjny werdykt jury, obradującego pod wodzą Andrzeja Barańskiego, wedle którego filmowi miałaby przypaść również najważniejsza z nagród - Złote Lwy. I choć to znacznie mniej prawdopodobne niż uhonorowanie nimi jednego ze wspomnianych wcześniej faworytów, nie można takiego werdyktu wykluczyć.
Przewodniczący jury to w końcu twórca kina autorskiego, a właśnie taki stempel nosi obraz Rondudy. Wystarczy przypomnieć rok 2003 i zupełnie nieoczekiwane zwycięstwo "Warszawy" Dariusza Gajewskiego, której wielkim orędownikiem okazał się ówczesny przewodniczący Marek Koterski, także przedstawiciel kina autorskiego.
Ale "Wszystkie nasze strachy" to obraz znacznie ciekawszy od wspomnianego, o niebo lepszy już na poziomie intrygującego scenariusza. Przypomnijmy, że jego bohaterem jest artysta-gej pochodzący z polskiej wsi, który zamierza pogodzić głęboką duchowość i wiarę z byciem osobą nieheteronormatywną.
Na tym jednak nie koniec, bo niemniej oryginalny stempel nosi obraz kolejnej debiutantki Aleksandry Terpińskiej - niezwykle trudna a mimo to bardzo udana adaptacja rapowanej prozy Doroty Masłowskiej "Inni ludzie". Być może skończy się na nagrodach za debiuty, ale kto wie, czy któryś z wymienionych debiutantów nie wyjedzie dziś z Gdyni ze Złotymi Lwami.
Filmowcy lubią PRL
Zaskakująco dużo filmów to powrót młodych twórców do PRL-u, do czasów, których oni sami pamiętać nie mogą. Poczynając od filmów Matuszyńskiego i Domalewskiego, poprzez inny zupełnie, bo osadzony w komediowej konwencji obraz Kingi Dębskiej "Zupa nic", wszystkie rozgrywają się w latach 80. XX wieku.
Tylko kilka lat później, bo na przełomie lat 80. i 90., na styku upadającej komuny i rodzącego się kapitalizmu, rozgrywa się mająca potencjał na wielki komercyjny hit opowieść o królu złodziei i ucieczek "Najmro" z Dawidem Ogrodnikiem w głównej roli.
I wreszcie przejmujący, na poły autobiograficzny obraz Konrada Aksinowicza "Powrót do Legolandu" również osadzony na przełomie tych dwóch dekad. To jeden z najmocniejszych obrazów alkoholizmu i upadku we współczesnym polskim kinie, z wybitną kreacją Macieja Stuhra, odmienną od wszystkiego, co nam do tej pory pokazał.
Nagrody aktorskie dla Ziętka i Dębskiej?
Filmy "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego i "Hiacynt" Piotra Domalewskiego to bezdyskusyjni faworyci do Złotych Lwów, których w dodatku połączył ten sam aktor w głównej roli. Brak nagrody dla Tomasza Ziętka za najlepszą główną rolę męską, byłby ogromnym zaskoczeniem. Rywalizować z nim mógłby najwyżej młody Stuhr.
Z nagrodami dla pań jest w tym roku niestety o wiele gorzej niż w poprzednich latach. Wydaje się, że na tle dość sztampowych kobiecych postaci wyróżnia się jedynie Maria Dębska, rewelacyjna w roli Kaliny Jędrusik. Szkoda, że sam film - powierzchowny i nazbyt przesłodzony - rozczarował. Ciekawą postać stworzyła co prawda dawno nie widziana na ekranie Sławomira Łozińska w "Lokatorce", filmie opartym na sprawie Jolanty Brzeskiej, ale nie jest to pełnoprawna rola pierwszoplanowa.
Drugi plan wypada jeszcze bardziej blado w przypadku ciekawych ról kobiecych. Być może Sandra Korzeniak w roli matki Grzegorza Przemyka, Barbary Sadowskiej, znajdzie uznanie w oczach jury, ale to kreacja, która od początku dzieli widzów.
Tymczasem gdy mowa o panach, fascynujących postaci mamy bez liku. Przede wszystkim świetny Jacek Braciak w filmie Matuszyńskiego, czy równie porywający Tomasz Schuchardt w "Hiacyncie" Domalewskiego. Tutaj jury będzie miało z czego wybierać.
Laureatów poznamy w czasie gali zamknięcia festiwalu, która rozpocznie się w sobotę o godzinie 19 w Teatrze Muzycznym w Gdyni.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FPFF/Jaroslaw Sosinski