To bodaj najlepsza edycja gdyńskiego festiwalu po 1989 roku. Polska kinematografia potwierdza swoją doskonałą kondycję i zasypuje nas mnóstwem nowych talentów reżyserskich. Czy jury postawi na młodych, czy też Złote Lwy trafią w ręce twórców uznanych - dowiemy się w sobotę.
Jury pod wodzą Jerzego Antczaka będzie miało nie lada problem.
Klęska urodzaju
Jeszcze w pierwszej dekadzie obecnego wieku, zdarzało się, że jurorzy w Gdyni przyznawali Złote Lwy w myśl porzekadła "na bezrybiu i rak ryba". Ostatnie kilka lat zmieniło sytuację diametralnie. Ogromna w tym zasługa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, powstałego w 2005 r., który nie tylko zatwierdza do realizacji najciekawsze projekty, ale również je dofinansowuje, nie bojąc się stawiać na debiuty nieznanych młodych twórców.
W tym roku na 42 FPFF w Gdyni debiutów mamy aż osiem. Przynajmniej połowa z nich to obrazy bardzo dobre.
Takiego urodzaju debiutanci jak dotąd jeszcze nie zafundowali widzom w Gdyni. Owszem, mieliśmy w ubiegłym roku fantastyczny debiut, który zgarnął Złote Lwy (mowa o "Ostatniej rodzinie" Jana P. Matuszyńskiego), ale tym razem jest ich więcej i zdominowały gdyńską imprezę. W recenzjach z "Ataku paniki" Pawła Maślony, z "Wieży. Jasnego dnia" Jagody Szelc, a od piątku także z "Cichej nocy" Pawła Domalewskiego, krytycy zgodnie dodają: "objawienia".
Nie zawiedli też twórcy najbardziej oczekiwanych obrazów. Ostatni wspólny film Joanny i Krzysztofa Krauzów "Ptaki śpiewają w Kigali" - różny od wszystkiego, co zobaczyliśmy na festiwalu, szalenie minimalistyczny, opowiadający o życiu po ludobójstwie - zaczyna się tam, gdzie tego rodzaju kino zazwyczaj się kończy. To bezsprzecznie najbardziej poruszający film tej edycji gdyńskiej imprezy. Reżyserka wprost z Gdyni pojechała na pierwszy z długiej listy festiwali, na który film został zaproszony, do Batumi.
Nader mocny tytuł w walce o laury to "Pokot" Agnieszki Holland, doskonale znany widzom od wielu miesięcy, niejako "naznaczony" wyborem na polskiego kandydata do przyszłorocznych Oscarów, mający na koncie Srebrnego Niedźwiedzia zdobytego na Berlinale.
Ptaki śpiewają w ciszy
Wszystkie wspólne filmy Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego (począwszy od "Mojego Nikifora"), opowiadają o losach "innych", wykluczonych.
Gdy 10 lat temu rodził się projekt nowego filmu, Krauzowie mówili mi w wywiadzie:"Wiek XXI będzie wiekiem 'Innego', jak pisał Ryszard Kapuściński i o tym właśnie chcemy opowiedzieć w naszym filmie." Tamten projekt różnił się diametralnie od tego, który właśnie wchodzi na nasze ekrany. Planowana była polsko-amerykańska produkcja, główną rolę miał zagrać Nick Nolte. Kolejne, iście hollywoodzkie pomysły strony amerykańskiej zniechęciły jednak polskich filmowców.
Punktem wyjścia dla filmu było opowiadanie Wojciecha Albińskiego, opowieść miała za bohaterów białego mężczyznę i ciemnoskórą kobietę. Na konferencji Joanna Kos-Krauze mówiła jednak, że po latach mieszkania w Afryce wydało im się to nazbyt naiwnym love story z zagładą w tle. Z czasem projekt ewoluował tak, że stał się historią dwóch kobiet - polskiej ornitolog i Rwandyjki z plemienia Tutsi, ocalałej z rzezi.
Jest rok 1994. W ciągu trwającej 100 dni masakry ginie około miliona ludzi. Świadkiem tych wydarzeń jest Anna (Jowita Budnik), ornitolog prowadząca badania nad populacją sępów w Rwandzie. Gdy zaczyna się ludobójstwo, Polka ratuje przed śmiercią młodą dziewczynę z plemienia Tutsi - Claudine, córkę jej współpracownika, znanego profesora. Zabiera ją do Polski. I właśnie na ich niełatwych relacjach skupia się opowieść.
Nie widzimy w filmie scen rzezi. Joanna Krauze mówi, że od początku było oczywistym dla niej i męża, iż rekonstrukcja scen ludobójstwa byłaby nadużyciem. Twórców bardziej interesował jego wpływ na dalsze życie kobiet. I pytanie, czy możliwe jest życie po ludobójstwie. W filmie wszystko dzieje się na poziomie emocjonalnym, w sferze duchowości. Po czterech latach Claudine decyduje się na powrót do ojczyzny, by odnaleźć i godnie pochować zamordowanych bliskich. Anna postanawia wyruszyć z nią do Kigali.
Reżyserka, która w zasadzie sama dźwigała pracę na planie zdjęciowym - Krzysztof Krauze spędził na nim zaledwie kilka dni, zmarł w wigilię Bożego Narodzenia 2014 roku - opowiadając o życiu po wielkiej traumie, musiała uporać się z własną. Potem przyszedł kolejny cios, odszedł również wybitny autor zdjęć, od lat współpracujący przy ich filmach Krzysztof Ptak.
"Ptaki...." to film wręcz zaskakująco oszczędny w środkach. Reżyserzy zrezygnowali nawet z muzyki. W najbardziej przejmujących momentach panuje kompletna cisza. I ona także pracuje na dramatyzm opowieści. Skutecznie.
Nagrodzone już na festiwalu w Karlowych Warach znakomite kreacje Jowity Budnik i Eliane Umuhire w "Ptakach..." to na pewno jedne z głównych kandydatek do aktorskich nagród w Gdyni. Choć tym razem na festiwalu błyszczą głownie panie, wydaje się, że ten duet jest nie do pobicia.
Festiwal kobiet
Przywykliśmy jednak do tego, że jurorzy lubią nas zaskakiwać. Czy więc ktoś może bohaterkom "Ptaków..." zagrozić? Jeśli tak, to wydaje się, że jedynie Agnieszka Mandat, aż żal, że tak późno odkryta dla kina. Rola szalonej i zarazem fascynującej nauczycielki, walczącej w "Pokocie" Holland przeciwko przemocy wobec zwierząt i bezduszności swojego otoczenia, to również kreacja na miarę prestiżowej, festiwalowej nagrody.
Ale świetnych ról kobiecych na tym festiwalu jest znacznie więcej, także zresztą drugoplanowych.
Zaskakuje na przykład - choć znamy jej wielkie możliwości - obsadzona wbrew swoim ekranowym warunkom w roli zahukanej matki, ofiary męża-damskiego boksera, tłamszącego rodzinę, postarzała dzięki świetnej charakteryzacji Magdalena Cielecka w "Najlepszym" Łukasza Palkowskiego.
To oparta na prawdziwych wydarzeniach historia byłego narkomana Jerzego Górskiego, który nie tylko wychodzi z nałogu, ale też zostaje w końcu lat 90. podwójnym Ironmanem: kończy tzw. bieg śmierci oraz ustanowia rekord świata w triathlonowych mistrzostwach. Ten film - przyjęty bodaj najgoręcej przez widzów - uwielbianego w Gdyni twórcy "Bogów", przykład kina w hollywoodzkim stylu, w którym Palkowski jest mistrzem, zdobędzie zapewne nagrodę publiczności. Ale być może nie tylko, bo podobnie jak wcześniej Tomasz Kot w "Bogach", tak tutaj obsadzony w głównej roli znakomity Jakub Gierszał tworzy prawdopodobnie rolę życia.
Objawień ciąg dalszy
Mówi się, że miarą wielkości każdego festiwalu są odkrycia, nowe talenty i twarze. Tym razem zostaliśmy wręcz przytłoczeni ich liczbą. Dosłownie. O głośnych debiutach - "Atak paniki" Maślony i "Wieża. Jasny dzień" Jagody Szelc już pisaliśmy - ale od wczoraj mamy kolejne mocne uderzenie debiutanta: "Cichą noc" dotąd aktora Teatru Wybrzeże w Gdyni Pawła Domalewskiego, debiutującego w fabule po drugiej stronie kamery.
To znowu inne kino, chyba trafnie okrzyknięte "polską Sieranevadą" (nawiązanie do znakomitego, głośnego obrazu rumuńskiego mistrza Cristi Puiu), pokazujące polską rodzinę na warmińskiej prowincji, zmagającą się z wpisaną w nasz los emigracją za chlebem i jej konsekwencjami. Przejmująco prawdziwe, fantastyczne kino, aż trudno uwierzyć, że zrobione przez debiutanta.
W zasadzie cały zespół aktorski tworzy tu tak wielkie kreacje, że należałoby nagrodzić wszystkich. Poczynając od odtwórcy głównej roli Dawida Ogrodnika, chłopaka marzącego o rozkręceniu interesu w Holandii, gdzie pracuje od lat, poprzez obsadzonego w roli jego mniej zaradnego brata Tomasza Ziętka, aż po dwie mistrzowskie drugoplanowe kreacje ich rodziców: matki, fantastycznie zagranej przez kompletnie pomijaną dotąd przez kino Agnieszkę Suchorę oraz Arkadiusza Jakubika w poruszającej roli ojca, złamanego przez nałóg alkoholowy spowodowany latami rozłąki z rodziną.
I na koniec jeszcze jeden debiut, o którym już słyszeliśmy za sprawą nagrody za reżyserię przyznanej na festiwalu w Montrealu. Mowa o filmie "Zgoda" Macieja Sobieszczańskiego, nie tak może dojrzałym jak pozostałe, ale ciekawym i nieoczywistym, zwłaszcza jak na pierwszy film. Akcja rozgrywa się tuż po wojnie na Śląsku. Powstaje obóz pracy dla Niemców, Ślązaków i Polaków. Do pracy zgłasza się młody Franek (Julian Świeżewski) - zostaje strażnikiem, by w ten sposób spróbować ocalić Annę (Zofia Wichłacz), w której od dawna sie kocha. Nie wie, że jednym z osadzonych jest Niemiec (ponownie Jakub Gierszał), przyjaciel sprzed wojny, tak jak on zakochany w kobiecie.
Poczynając od reżysera i scenarzystki, poprzez aktorów, młodzi twórcy wykonali wielką pracę, oglądając mnóstwo dokumentów o więźniach wspomnianego obozu, i próbując odtworzyć towarzyszące im emocje. To właśnie kreacje aktorskie są najmocniejszą strona tego obrazu. Film już niebawem trafi do kin.
Laureatów tegorocznej edycji festiwalu poznamy w sobotę późnym wieczorem.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: mat. promocyjne