45 lat temu, na skutek urazu po nieszczęśliwym wypadku, zmarł wybitny jazzman, pianista i kompozytor Krzysztof Komeda, właściwie - Krzysztof Trzciński. Zasłynął przede wszystkim jako twórca muzyki do arcydzieł kina, a jego najbardziej znanym dziełem była ścieżka dźwiękowa do filmu Romana Polańskiego "Dziecko Rosemary". Zwłaszcza słynna kołysanka, nucona przez Mię Farrow, która doczekała się 120 interpretacji. Sam zwykł mówić jednak o sobie: "Przede wszystkim jestem jazzmanem".
Jego fascynacja jazzem i wielki talent ujawniły się w czasach, gdy słuchanie tego rodzaju muzyki, nie mówiąc już o graniu, uchodziło za przejaw sympatii do "imperialistycznego Zachodu". W świetnym dokumencie Nataszy Ziółkowskiej-Kurczuk zatytułowanym "Komeda, Komeda", koledzy ze studiów wspominają jak ktoś życzliwy doniósł na niego władzom uczelni. Na jednym z zebrań komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej odbył się sąd nad Komedą. Groziło mu usunięcie ze studiów, dopóki jakiś bystry kolega, nie stwierdził: "Ależ panowie, chyba nie wiecie o czym mówicie - przecież to muzyka ciemiężonego, czarnego ludu! O co wam chodzi?". Wtedy dano mu spokój.
Jazzem zaraził go jeszcze w czasach nauki w szkole średniej w Ostrowie Wielkopolskim Witold Kujawski, znany swingujący basista. Z czasem Komeda zaczął występować publicznie m.in. z zespołem Jerzego Grzewińskiego, grającym jazz w tradycyjnym nowoorleańskim stylu. Jego interesował jednak modern jazz i taki grał Komeda Sextet, który muzyk założył w 1956 roku. Zespół stał się pierwszą polską grupą jazzową grającą muzykę nowoczesną, a jego wykonania utorowały drogę dla jazzu w Polsce.
Dla filmu Komedę odkrył w 1958 roku Jerzy Skolimowski i polecił swojemu koledze Polańskiemu jako kompozytora etiudy "Dwaj ludzie z szafą". Nie wiedział jeszcze, że zapoczątkował wielką, światową karierę młodego muzyka.
Laryngolog jak Mozart
Krzysztof Trzciński (przydomek Komeda przyjął dopiero po roku 1956) urodził się 27 kwietnia 1931 roku w Poznaniu. Od czwartego roku życia pobierał lekcje gry na fortepianie. W wieku ośmiu lat został przyjęty do konserwatorium poznańskiego, jednak wojna pokrzyżowała plany edukacji muzycznej. Przez lata wojny chodził na lekcje prywatnie, a po jej zakończeniu uczył się w państwowej szkole muzycznej. Nie wybrał jednak studiów w akademii muzycznej, ale medycynę, a dokładniej laryngologię, która miała mu "zapewnić chleb". Medycynę ukończył i nawet zaczął praktykować jako lekarz. Robił to do momentu, w którym nie pochłonęła go muzyczna pasja.
Do gry w założonej wcześniej grupie jazzowej Komeda Sextet zaprosił Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Jerzego Miliana. Spektakularny sukces na I Festiwalu Jazzowym w Sopocie w 1956 r. stał się przełomowym w jego karierze. Ponadto okazał się wielkim wydarzeniem kulturalnym październikowej odwilży, która była wynikiem śmierci Józefa Stalina i dojścia do władzy w PRL nowej ekipy pod przywództwem Władysława Gomułki. Po sopockiej imprezie przyszły kolejne krajowe i zagraniczne festiwale i sukcesy, na których Komeda zaskakiwał oryginalnym, ambitnym programem. Krytycy muzyczni pisali, że Komeda-Trzciński łączy oryginalność ze słowiańskim liryzmem i polskimi tradycjami muzycznymi. Komeda Sextet nagradzano w Moskwie, Grenoble i Paryżu. Muzyk postanowił rzucić medycynę, bo okazało się, że jest w stanie utrzymać się z grania i komponowania. Kolejnym krokiem milowym były jego "Etiudy baletowe" wykonywane na Jazz Jamboree '62. W kraju zostały przyjęte chłodno, za to otworzyły kompozytorowi wrota muzycznej Europy.
Komeda został zaproszony do Skandynawii, a jego występy w sztokholmskiej "Gyllene Cirkeln" okazały się prawdziwym sukcesem. Zainteresowanie jego muzyką było tak duże, że skandynawska firma fonograficzna Metronome nagrała longplay w wykonaniu międzynarodowego kwintetu - w składzie znalazł się sam kompozytor i Jan Ptaszyn Wróblewski.
Równolegle dużo tworzył jako kompozytor filmowy i choć traktował tę działalność jako mniej znaczącą, to ona miała zapewnić mu nieśmiertelność. Tomasz Stańko, który grał z Komedą przez lata, a potem nagrał "Litanię" z jego muzyką, porównuje go do Mozarta. Mówi, że dopóki Komeda żył, on sam nie mógł komponować: "Przy takim geniuszu nie miało to sensu".
Kołysanka razy 120
Rozpoczęta w 1958 roku przygoda Komedy z muzyką filmową, miała zdecydować o reszcie jego życia. Po debiucie w filmowej branży, pojawiły się kolejne propozycje. Komedę polecali sobie nawzajem wszyscy liczący się filmowcy. W 1960 roku zaprosił go na spotkanie Andrzej Wajda, realizując swój - jak nazywa go do dziś - "najbardziej politycznie obojętny film", nostalgicznych "Niewinnych czarodziejów".
Pokazując zauroczoną filozofią egzystencjalizmu młodzież tamtego czasu, Wajda w głównej roli Bazylego, obsadził młodego Tadeusza Łomnickiego. Scenariusz napisali Jerzy Andrzejewski i Jerzy Skolimowski. Nie było tajemnicą, że pierwowzorem Bazylego był Komeda. To dlatego Łomnicki skrócił i przefarbował włosy na jasny blond. "Nie była to zwierciadlana biografia muzyka, ale wiele cech bohatera, żywo przypomina sylwetkę, styl, życiorys i legendę Komedy" - napisał w głośnej książce "Komeda" prof. Marek Hendrykowski. Film z muzyką Komedy był więc po części filmem o nim samym.
Z czasem Komeda stał się kompozytorem filmowym numer jeden w kraju. Skomponował m.in. muzykę do filmów Janusza Morgensterna "Do widzenia, do jutra" i "Jutro premiera"; Janusza Nasfetera "Zbrodniarz i panna", "Niekochana"; Jerzego Hoffmana "Prawo i pięść"; Jerzego Skolimowskiego "Wyrok" i "Bariera".
Najważniejsze ze swoich filmowych kompozycji stworzył jednak dla Polańskiego. Bez jego muzyki "Nóż w wodzie" nie byłby obrazem tak pełnym i wymownym. Krytykując w Polsce debiut Polańskiego, nie bez powodu krytykowano też "ulegającą zachodnim modom" muzykę. Potem, jeszcze przed "Dzieckiem Rosemary", gdy Polański kręcił "Matnię" i "Nieustraszonych pogromców wampirów", nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek inny mógł napisać do nich muzykę.
Komeda komponował też dla duńskiego reżysera Henninga Carlsena; napisał m.in. muzykę do słynnego "Głodu" (opartego na głośnej powieści Knuta Hamsuna).
Do Hollywood Komeda leciał ze 120 dolarami w kieszeni i znał tam jednego człowieka - Polańskiego. Ten postawił warunek - albo muzykę pisze Polak Krzysztof Komeda, albo nie robię tego filmu. Stworzył najwybitniejszą ze swych filmowych kompozycji. Po trzech miesiącach stać go już było na wynajęcie domu Gregory'ego Pecka, a dyrektor artystyczny Paramountu zrobił sobie z nim zdjęcie i powiesił nad biurkiem. W każdej z recenzji podkreślano, że sukces filmu nie byłby możliwy bez genialnej muzyki Komedy. Kołysankę nuconą przez Mię Farrow stacje radiowe grały na okrągło. Wedle umowy, którą podpisał, co roku miał stworzyć dla Paramountu muzykę do trzech filmów. Pierwszym był "The Riot", do którego zdążył napisać balladę "100 Years".
Roman Polański w dokumencie "Komeda, Komeda" twierdzi, że przyjaciel nie myślał o powrocie do Polski. Był wolnym ptakiem, a Ameryka tę wolność oferowała, zapewniając prestiż, jakim nie cieszył się w kraju. Wraz z Polańskim, Markiem Hłasko i Wojciechem Frykowskim (całą trójkę do Los Angeles ściągnął Polański) tworzyli paczkę przyjaciół, których łączyły zawodowe plany.
W grudniu 1968 roku po alkoholowym party Komeda i Hłasko poszli na spacer. Hłasko niechcący potrącił Komedę, a ten spadł ze skarpy i zranił się w głowę. Stwierdzono krwiaka mózgu. Komeda przez kilka miesięcy przebywał w kalifornijskim szpitalu, a przewieziony przez żonę do kraju, zmarł w Warszawie 23 kwietnia 1969 roku, 4 dni przed swymi 38. urodzinami. Jego utwory wznawiane i nagrywane w nowych aranżacjach, żyją własnym życiem, doceniane na całym świecie. W 2011 roku Leszek Możdżer wydał album z utworami instrumentalnymi Komedy, który stał się wielkim sukcesem artystycznym.
Niecałe dwa miesiące po śmierci Komedy w niewyjaśnionych okolicznościach zmarł Marek Hłasko. Sugerowano samobójstwo, a żona Komedy wyznała, że pisarz na krótko przed śmiercią jej męża, powiedział: "Jeśli Krzysio odejdzie, ja pójdę za nim". Przyjaciele twierdzą jednak, że to mieszanka alkoholu i leków nasennych była przyczyną śmierci, a nie samobójstwo.
W sierpniu tego samego roku, kolejne dwa miesiące później, zginął zamordowany z rąk bandy Mansona wraz z żoną Polańskiego Sharon Tate, Wojciech Frykowski. Do tragedii doszło podczas przyjęcia w willi Jacka Nicholsona. Sharon była w ostatnich tygodniach ciąży. Polański był wtedy w Europie, gdzie kręcił kolejny film. Ocalał jako jedyny ze sławnej czwórki. Pytany czasem, czy losy jego przyjaciół, którzy odeszli nagle, tragicznie, jeden po drugim, w tak krótkim czasie, nie są materiałem na poruszające kino - nie opowiada.
Autor: Justyna Kobus//kdj / Źródło: tvn24.pl