Nielegalna impreza na 22 tysiące osób wyrwała się spod kontroli. 28-latek spadł ze skarpy i w ciężkim stanie trafił do szpitala. Urzędnicy rozkładają ręce i tłumaczą, że na imprezy zwoływanie przez internet nie ma procedur. Nie ma też wobec kogo wyciągnąć konsekwencji.
W rozmowie z reporterką TVN24 urzędnicy z Krakowa podkreślają, że w przypadku takich wydarzeń jak sobotnia impreza na Zakrzówku, ciężko jest nawet wskazać osoby odpowiedzialne. Brakuje organizatorów i nie ma też procedur, które można by w takim przypadku zastosować.
Razem z policją mogą tylko być na miejscu i minitorować to, co się dzieje. Jak pokazały wydarzenia weekendu, to za mało.
Nielegalna impreza
Służby podkreślają, że „Kwietniowe ognisko” to impreza nielegalna, odbywała się na terenie prywatnym. Była spontaniczna i nie została nigdzie zgłoszona. Ludzie przyszli, bo zobaczyli jego zapowiedź w serwisie społecznościowym Facebook. Jej uczestnicy pili alkohol i palili ogniska.
- Liczba tych ludzi przerosła oczekiwania – podkreśla młodszy inspektor Dariusz Nowak z małopolskiej policji. - Myślę, że to jest nauczka dla nas wszystkich na przyszłość, że w takim miejscu może się pojawić tak bardzo wielu ludzi. Gdyby nie obecność policjantów, pewnie doszłoby do większych nieszczęść – dodaje.
"Tabliczki nie pomagają"
To jednak nie pierwszy raz, gdy na Zakrzówku odbywa się taka impreza. Ludzie przychodzą tu, mimo że teren jest w dużej części prywatny. Najniebezpieczniejsza część - nad Zalewem – jest ogrodzona, ale to ich nie powstrzymuje.
- Ogrodzenie niewiele daje, tak samo tablice ostrzegające, że miejsce jest niebezpieczne. Nawoływanie do rozsądku też nie przynosi skutku - mówi Iga Dudziak z Kraków City Park, spółki, która jest właścicielem części terenu.
Dodaje, że w większej części impreza odbyła się jednak na terenie nieogrodzonym. - Zakrzówek to ok. 100 ha. My posiadamy 45 ha. Ta impreza objęła więc nie tylko nasz teren, ale też i ten należący do miasta i innych prywatnych właścicieli – wyjaśnia Dudziak.
Przyznaje, że ciężko jest zapanować nad tym, co dzieje się nad zalewem. - Bardzo ciężko byłoby wygrodzić, we współpracy z miastem i innymi właścicielami, cały teren, żeby nikt nie miał do niego dostępu. Ludzie robią dziury w ogrodzeniu i przechodzą. Próbowaliśmy z ochroną, ale to też nic nie dało. - Możemy mówić o ogrodzeniu tego betonowym murem, ale to by było krzywdzące dla osób przychodzących na Zakrzówek po prostu na spacer - dodaje.
"Ciężko wyprosić 22 tys. osób"
Dudziak podkreśla, że firma zareagowała natychmiast po tym, jak doszła do niej informacja o wydarzeniu: - W sobotę, jak tylko dowiedzieliśmy się, że ludzie skrzykują się na imprezę, zawiadomiliśmy straż miejską. Ciężko jest jednak wyprosić 22 tys. osób z terenu. Jeśli policja, straż miejska, straż pożarna i służby ratownicze nie dały sobie z tym rady, to jak my mielibyśmy sobie z tym poradzić? – dodaje.
Przyznaje też, że sprawa z zabezpieczeniem terenu nie jest łatwa do rozwiązania.
Autor: jś/roody/k / Źródło: TVN24 Kraków
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Kraków | Stanisław Kołton