Ponad 70 lekarzy z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu złożyło wypowiedzenia. Grozi to paraliżem największej tego typu placówki na południu Polski. Medycy tłumaczą, że są niedofinansowani i przepracowani.
W sumie w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie-Prokocimiu jest około 200 lekarzy, dotychczas wypowiedzenia złożyło ponad 70. Jak ustalił reporter TVN24 Konrad Borusiewicz, lekarze już od kilku lat zwracają uwagę na problemy w szpitalu. W 2018 roku wysłali list do ówczesnego ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, w którym poinformowali o sytuacji w placówce i czym w przyszłości może ona grozić.
Szpitalowi grozi paraliż
Medycy zwracają uwagę, że podobne szpitale na zachodzie funkcjonują zupełnie inaczej – są między innymi znacznie lepiej dofinansowane, a lekarze mają po pół godziny na każdego pacjenta, a nie 10 minut. Po liście minister zdrowia spotkał się z lekarzami raz, a następnie wysyłał na spotkania urzędników. Pandemia jeszcze pogłębiła istniejące problemy.
Jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie, w prokocimskim szpitalu mogą zostać sparaliżowane oddziały: nefrologii i nadciśnienia tętniczego; pulmonologii, alergologii i dermatologii; pediatrii, reumatologii i chorób środowiskowych; a także poradnia alergologiczna, dermatologiczna i pulmonologiczna.
"Nasi mali pacjenci zostali sami z problemem"
1 października dyrektor szpitala prof. Krzysztof Fydyrek poinformował, że zrezygnował z dalszego kierowania placówką. Jego decyzja ma związek z falą wypowiedzeń złożonych przez specjalistów zatrudnionych w szpitalu, a także zadłużeniem placówki sięgającym 40 milionów złotych.
Pod koniec października Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy (OZZL), mający przedstawicielstwo w krakowskim szpitalu opublikował list otwarty w którym pisano: "Kto jest odpowiedzialny za zabezpieczenie ciągłości i jakości opieki medycznej na terenie tego szpitala i kto jest zobowiązany zaproponować racjonalne rozwiązania powstałej sytuacji?". Związek pisał też: "Nasi mali pacjenci, ich rodzice oraz lekarze, którzy obecnie doszli do granicy bezpieczeństwa, zostali sami z problemem". Wśród adresatów listu otwartego wymienieni zostali przedstawiciele władz Uniwersytetu Jagiellońskiego, dyrekcja szpitala, prezes NFZ, minister zdrowia i wojewoda małopolski. List został przygotowany "w związku z pogłębiającą się kryzysową sytuacją Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu oraz brakiem jakichkolwiek rozmów z lekarzami z oddziału terenowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy o uzdrowieniu sytuacji ze strony dyrekcji, rektora i prorektora, a także z powodu braku odzewu i zainteresowania katastrofą naszego szpitala ze strony oddziału małopolskiego NFZ, wojewody i Ministerstwa Zdrowia". Lekarze z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu domagają się lepszych warunków pracy (w tym zwiększenia liczby personelu) i płacy. Kwotą wyjściową do negocjacji powinny być – według związku lekarzy – trzy średnie krajowe. Ministerstwo Zdrowia informowało PAP, że analizuje sytuację w placówce i jest w kontakcie z jej dyrekcją. Z kolei prorektor Collegium Medicum UJ prof. Tomasz Grodzicki spotkał się z pracownikami szpitala, by rozmawiać o sytuacji. W opinii prorektora za sytuację w szpitalu w największym stopniu odpowiadają błędy systemowe w ochronie zdrowia.
Według danych z drugiej połowy października, łączna kwota umów Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego z NFZ wynosi aktualnie 309,4 mln zł. Poza tym szpital w ramach świadczeń związanych z leczeniem COVID-19 otrzymał dotychczas 10,8 mln zł.
Źródło: TVN24 Kraków, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock