Fundacja Ommio.volunteers z Krakowa zbiera pieniądze na zakup nowego pojazdu po tym, jak ich bus - zwany "Pszczółką" - został zmiażdżony przez ciężarówkę. Do wypadku doszło na autostradzie A4, gdy działacze byli w drodze po pomoc humanitarną dla Ukrainy. - Gdybyśmy jechali z ładunkiem, po prostu by nas zgniótł - przyznaje wiceprezeska fundacji Barbara Kamińska-Gryziecka w rozmowie z tvn24.pl.
Do groźnego karambolu na podkarpackim odcinku autostradzy A4 doszło w czwartek (6 kwietnia) niedaleko Białobrzegów, między Łańcutem a Przeworskiem. Wszystko zaczęło się od osobowego hyundaia, który wpadł w poślizg i uderzył w bariery energochłonne po lewej stronie drogi.
Jak relacjonują działacze fundacji Ommnio.volunteers, kierująca fiatem, który jechał prawym pasem autostrady, widząc zdarzenie, zatrzymała się. Za samochodem jechał żółty bus fundacji, pieszczotliwie zwany "Pszczółką". Działacze wyhamowali, jednak jadąca za nimi ciężarówka nie zdołała stanąć. Tir z impetem uderzył w busa, spychając go najpierw na fiata, a potem na przydrożne bariery. "Pszczółka" została częściowo zmiażdżona.
Mieli jechać z córeczką. "To największe szczęście, że jednak została"
Busem podróżowała wiceprezeska fundacji wraz z mężem. - Jechaliśmy do Przemyśla, gdzie mieliśmy odebrać pomoc humanitarną organizacji z USA. Dary miały potem trafić do Ukrainy. Całe szczęście, że jechaliśmy "na pusto", bo gdybyśmy jechali z ładunkiem, po prostu by nas zgniótł - podkreśliła w rozmowie z tvn24.pl Barbara Kamińska-Gryziecka.
Czytaj też: Karetka została podpalona, za pieniądze ze zbiórki kupili trzy kolejne. Wyjechały w konwoju do Charkowa
- Tego dnia mieliśmy zabrać z nami naszą córeczkę, która w tym miesiącu kończy cztery latka. W tym wszystkim to największe szczęście, że jednak została z babcią - przyznaje wiceprezeska.
Po zdarzeniu do szpitala w Przeworsku trafiły trzy osoby - małżeństwo wolontariuszy oraz kierująca fiatem. Wszyscy doznali niegroźnych obrażeń, głównie stłuczeń, i zostali wypisani.
Organizacja Ommio.volunteers od początku wojny w Ukrainie organizuje transporty humanitarne do tego kraju. Wożą przede wszystkim żywność i środki higieniczne. Z początku działali najbliżej polskiej granicy, potem wydłużali dystans. Byli już między innymi w Donbasie, w Iziumie czy w Charkowie. Na pokonanie takich dystansów pozwalała "Pszczółka" - bus, który po karambolu nadaje się najprawdopodobniej tylko na złomowisko.
Zbierają na zakup nowego busa
- Otrzymamy pieniądze z ubezpieczenia, jednak ze względu na to, że ciężarówka była zza granicy, może to długo potrwać. Tymczasem mamy 66 palet z darami, które musimy porozwozić. To co najmniej 40 ton produktów, które czekają na to, żeby wysłać je do Ukrainy. Do tego chcemy odebrać w Przemyślu dary, po które jechaliśmy w czwartek - wyjaśniła wiceprezeska fundacji.
Działaczka zaznacza, że w ostatnim czasie wolontariusze dotarli między innymi do Iziuma we wschodniej Ukrainie. - O dramacie, jaki tam się dzieje, świadczy hotel, w którym mieli się zatrzymać. Obiekt wskazywała nawigacja. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że jest całkowicie zniszczony, zbombardowany. Wolontariuszy przygarnęli na noc pracownicy szpitala, też częściowo zniszczonego. Odwdzięczyliśmy się później lekarzom dwoma przesyłkami z darami - zaznacza Barbara Kamińska-Gryziecka.
- To jednak nie jest tak, że co tydzień jeździmy osobiście do Ukrainy, nie stać nas na taki wydatek. Jednak przekazywaliśmy często paczki z pomocą innym organizacjom, które jeżdżą w tamtą stronę. W tym również pomocny był samochód, bo przecież jakoś musimy odbierać i dostarczać dary w miejsca, z których mają być transportowane - podkreśla w rozmowie z nami Kamińska-Gryziecka.
Czytaj też: W pełni wyposażone i gotowe do "gaszenia wojny". Z Kielc do Ukrainy wyjechały wozy strażackie
Teraz fundacja zbiera w Internecie pieniądze na zakup innego pojazdu, którym mogliby przewozić dary dla Ukrainy. Cel to 35 tysięcy złotych.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Ommio.volunteers