- Przednia część kadłuba uległa całkowitemu zniszczeniu. Drążki zostały połamane – najprawdopodobniej na skutek kolizji z ciałami osób zajmujących przednie fotele śmigłowca. Lewy drążek uległ złamaniu w jednym, a prawy w dwóch miejscach, co świadczy o dużej sile uderzenia – czytamy w raporcie o katastrofie śmigłowca w Studzienicach pod Pszczyną.
Prywatny śmigłowiec Bell 429 rozbił się 22 lutego około godziny 23 w miejscowości Studzienice pod Pszczyną. Jak ustaliła Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych, stało się to około 300 metrów od lądowiska. Wstępny raport komisji opublikowany został na jej stronie.
Śmigłowcem podróżowały cztery osoby. W wypadku zginęli 51-letni pilot oraz siedzący obok niego Karol Kania, właściciel maszyny, jeden z najbogatszych Polaków.
Komisja przyjrzała się osobie pilota. Z raportu wynika, że miał on ważną licencję pilota zawodowego i aktualne badania lotniczo-lekarskie, duże doświadczenie w lotach śmigłowcami, ale tym modelem latał mało.
Maszyna była nowa, wyprodukowana w 2020 roku w Kanadzie. W zbiornikach było 300 litrów czystego paliwa. Wszystkie wymienione w raporcie urządzenia działały sprawnie. Jak czytamy w raporcie, "zachowane po wypadku elementy układu sterowania poruszały się płynnie, bez zacięć". Co zatem mogło się stać?
Czarnej skrzynki nie ma
"Śmigłowiec nie był wyposażony w FDR" – czytamy w raporcie. To rejestrator parametrów lotu, potocznie "czarna skrzynka". Zapis danych w skrzynce ułatwia wyjaśnienie przyczyn wypadku.
Komisja, prócz oględzin wraku, przesłuchania ocalałych pasażerów i świadków wypadku przeanalizowała, jakie warunki meteorologiczne zapowiadano feralnej nocy w okolicy katastrofy. Temperatura: 0 stopni i mogła spadać. Wilgotność powietrza – w okolicy stu procent procent, mogła wystąpić mgła. Widoczność – 500 metrów i mogła się pogarszać. Nie ustalono, czy pilot przed lotem sprawdził prognozę pogody.
Wiadomo, że około pół godziny przed katastrofą, z trzema pasażerami na pokładzie wystartował z prywatnego lotniska w okolicach Opola. "Podczas podejścia do lądowania około godz. 23:00 UTC doszło do zderzenia śmigłowca z wysokimi drzewami w lesie, a następnie z ziemią" – stwierdzili eksperci. Maszyna, poturbowana gałęziami i pniami drzew, wbiła się w ziemię przodem kabiny i przechyliła na lewy bok.
"Przednia część kadłuba uległa całkowitemu zniszczeniu. Wewnątrz kadłuba doszło do licznych lokalnych pęknięć i przemieszczeń elementów struktury i wyposażenia. Strefa zmiażdżenia sięgnęła rejonu od przodu kadłuba do pedałów orczyka, które pomimo deformacji pozostały na swoim miejscu. Drążki (zarówno lewy jak i prawy) zostały połamane – najprawdopodobniej na skutek kolizji z ciałami osób zajmujących przednie fotele śmigłowca. Lewy drążek uległ złamaniu w jednym, a prawy w dwóch miejscach, co świadczy o dużej sile uderzenia ciała pilota o drążek" – brzmi opis.
Eksperci dodają, że wnętrze kabiny pasażerskiej zachowało swoją geometrię. Prawdopodobnie dlatego dwójka pasażerów uszła z życiem. 47-latka i 54-latek mimo wielu złamań samodzielnie wydostali się z wraku.
Akcja ratownicza była bardzo trudna. Do miejsca katastrofy doprowadzili ratowników dwaj mieszkańcy. Medycy przedzierali się ze sprzętem pieszo, strażacy torowali im drogę, wycinając drzewa.
Źródło: TVN24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24