Śmigłowiec rozbił się w leśnym podmokłym terenie pod Pszczyną. Karetki dotarły drogą szutrową do granicy lasu, dalej ratownicy przedzierali się pieszo z ciężkim sprzętem. - Strażacy musieli wycinać drzewa, by dotrzeć do wraku - mówiła Iwona Wronka z pogotowia ratunkowego w Katowicach, pytana o przebieg akcji ratunkowej po katastrofie helikoptera w Studzienicach. Zginęły dwie osoby, dwie są ranne.
Prywatny śmigłowiec typu Bell 429, lekki, dwusilnikowy, ośmioosobowy, rozbił się dzisiaj kilka minut po północy w lesie w miejscowości Studzienice pod Pszczyną w województwie śląskim. Leciały nim cztery osoby. Dwaj mężczyźni, prawdopodobnie pilot i siedzący z przodu właściciel maszyny, zginęli na miejscu. Kobieta i mężczyzna, którzy siedzieli z tyłu, wyszli z helikoptera o własnych siłach. Według relacji służb byli przytomni. Trafili do szpitali. Mają złamania i potłuczenia, ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Firma, zajmująca się produkcją podłoża do hodowli pieczarek w Piasku pod Pszczyną poinformowała w mediach społecznościowych, że w katastrofie zginął założyciel i właściciel tego przedsiębiorstwa Karol Kania. Miał 80 lat, był jednym z najbogatszych Polaków.
"Musieli przedzierać się przez las z kilkudziesięciokilogramowym sprzętem"
Akcja ratunkowa była bardzo trudna, trwała trzy godziny.
- Ratownicy dotarli drogą szutrową do granicy lasu. Potem musieli przedzierać się przez las kilkaset metrów z kilkudziesięciokilogramowym sprzętem. Strażacy musieli wycinać drzewa, by dotrzeć do wraku - powiedziała Iwona Wronka, rzeczniczka Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach.
Według jej relacji ranni sami wyszli z helikoptera, mimo złamań i licznych potłuczeń. 47-letnia kobieta trafiła do szpitala w Bielsku-Białej, 54-letni mężczyzna do szpitala w Katowicach. Jak przekazali lekarze z tych placówek, poszkodowani byli przytomni, są w stabilnym stanie, a ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
"Nie udzielamy żadnych informacji i prosimy to uszanować"
Jak informują lokalne media, ofiary wypadku to znany przedsiębiorca Karol Kania oraz pilot. Policja i prokuratura odmawiają udzielenia informacji na temat tożsamości ofiar.
Informacji o śmierci założyciela produkującej podłoża pod uprawę pieczarek firmy Karol Kania i Synowie nie potwierdza też jej sekretariat. "Nie udzielamy żadnych informacji i prosimy to uszanować" - przekazano Polskiej Agencji Prasowej.
Była to kolejna próba lądowania?
Przyczyny katastrofy wyjaśnia prokuratora oraz Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych.
- Zbyt wcześnie, aby antycypować, czy był to czynnik ludzki, czy wadliwość sprzętowa - powiedział Leonard Synowiec, prokurator rejonowy w Pszczynie.
Publicysta lotniczy Tomasz Białoszewski na antenie TVN24 zwrócił uwagę, że w nocy nad leśnym podmokłym terenem mogła wytworzyć się gęsta mgła, a niska temperatura doprowadzić do oblodzenia łopat rotora i w konsekwencji utraty siły nośnej maszyny. - Pilot mógł poszukiwać lądowiska. Zszedł zbyt nisko i najprawdopodobniej zderzył się ze ścianą lasu - przypuszczał Białoszewski.
O tym, że była to kolejna nieudana próba lądowania helikoptera, mówili dziennikarzom dwaj świadkowie katastrofy. To oni po tym, jak usłyszeli huk w środku lasu, z latarką i krótkofalówką pomagali służbom dotrzeć do miejsca zdarzenia. Prokuratora zapowiada, że zostaną przesłuchani, podobnie jak pasażerowie, którym udało się przeżyć katastrofę.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN24