W rejonie czwartkowego wstrząsu w kopalni Rydułtowy 1200 metrów pod ziemią było 78 górników. 76 po kilku godzinach wydostało się na powierzchnię, 17 z nich trafiło do szpitala. Dwóch ratownicy szukali w bardzo trudnych warunkach. 41-letni górnik nie żył, gdy do niego dotarli. 32-letni został uratowany, ma uraz kręgosłupa. Śledczy wyjaśniają przyczyny katastrofy.
Wszczęte w piątek śledztwo w sprawie sprowadzenia zdarzenia zagrażającego zdrowiu i życiu wielu osób, obejmowało 18 pokrzywdzonych górników. Jeszcze wtedy nieznany był los 32-letniego sztygara, który wciąż był poszukiwany pod ziemią.
Jak przekazała Karina Spruś rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, po odnalezieniu ostatniego górnika, który szczęśliwe przeżył, postępowanie dotyczy 18 osób rannych i jednej ofiary śmiertelnej.
W poniedziałek odbywa się sekcja zwłok 41-letniego górnika.
Dotarli do poszukiwanych górników, jednego nie udało się uratować
Do silnego wstrząsu w kopalni Rydułtowy doszło w czwartek o 8.16 rano 1200 metrów pod ziemią. W rejonie zagrożenia było 78 górników, który nie drążyli chodnika, tylko zajmowali się remontem i konserwacją urządzeń. Część z nich samodzielnie uciekła. Prawie wszyscy byli na powierzchni po kilku godzinach. 17 z nich trafiło do szpitala. Poza jednym pracownikiem, wszyscy byli w dobrym stanie.
Ratownicy poszukiwali dwóch górników w wieku 41 i 32 lat. Tego samego dnia zlokalizowali starszego z nich. Nie mieli z nim kontaktu, ale dostali sygnał z lampy górniczej.
41-latek został wydobyty w czwartek wieczorem. Lekarz stwierdził śmierć.
Do 32-latka ratownicy dotarli w sobotę około godziny 14. Mężczyzna żyje, ma uraz kręgosłupa. Przebywa w centrum urazowym w Sosnowcu. Jak informują przedstawiciele lecznicy, jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Akcja ratownicza prowadzona była w bardzo trudnych, przy najwyższym stopniu zagrożenia metanowego i obawie przed kolejnymi tąpnięciami, do których kilka razy doszło. Ratownicy musieli czołgać się przez zdeformowane wyrobisko, ręcznie wybierać skały, metalowe elementy, kable, rury. Kilkakrotnie wycofywano ich do oddalonej o dwa kilometry bazy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Michał Meissner