Był kierowcą. Nigdy nie miał rodziny. Bezdomny pod krawatem. Po utracie mieszkania nie chciał iść do noclegowni. Wybrał życie w samochodach. Strażnicy właśnie usunęli te "wraki pełne śmieci".
Pełne śmieci wraki zniknęły z ulicy Stalmacha - ogłosili w poniedziałek strażnicy miejscy z Katowic.
Straszyły swoim widokiem od kilkunastu miesięcy, zajmowały miejsca parkingowe - napisali na swojej stronie i opatrzyli komunikat zdjęciami.
Dwa wraki należące do bezdomnego mężczyzny - dodali.
Ich właścicielem był Mirosław Cegielski, lat 84. Mieszkał w tych "wrakach".
Bezdomny. Mówią o nim: trudny. Ale też: schludny, wykształcony, sympatyczny, niezwykły.
Stały bywalec filharmonii. Ma emeryturę, ale jej nie pobiera. Mógłby mieć mieszkanie.
Miał tylko siostrę zakonną
- Bardzo inteligentny. Codziennie pod krawatem. Starał się, jak mógł, zadbać o siebie - mówiła właścicielka katowickiej restauracji, w której bywał pan Mirosław, w TVN Uwaga.
Pan Mirosław opowiedział reporterowi o swojej przeszłości. - Nigdy nie miałem rodziny - mówi.
Został porzucony jako niemowlę, jedyna osoba, która się nim opiekowała, to była siostra zakonna w domu dziecka. Dzięki niej skończył studia pedagogiczne.
Pracował jako kierowca sejmiku samorządowego w Katowicach, woził prominentnych polityków, w Pałacu Młodzieży udzielał się w pracowni fotograficznej, w kole samochodowym był instruktorem prawa jazdy, w kole muzycznym uczył dzieci grać na akordeonie. Bywał tam częściej niż w domu przez 33 lata, czasami nawet spał.
By żadna rzecz się nie zmarnowała
Kłopoty mieszkaniowe pana Mirosława zaczęły się około 20 lat temu.
Z pierwszego mieszkania, z którego go eksmitowali, wywieziono 18 ciężarówek rzeczy.
- Zbierał wszystko, semafory, lampy uliczne, ławki, zderzaki, 12 kanistrów benzyny, nie można było przejść - opowiedział reporterowi Uwagi właściciel mieszkania.
Po trzech eksmisjach panu Mirosławowi zagwarantowano mieszkanie w sąsiednim Chorzowie. Nawet nie przyszedł go obejrzeć.
- Dlaczego? - pytał pana Mirosława reporter Uwagi.
Odpowiedział: - Za każdym razem eksmitowali mnie bez mojej obecności. Narusza się mój dobytek, zbierany na targowiskach za grosze. Nawet jakbym tych rzeczy nie używał, tylko na nie patrzył, są moim życiem.
- Mania zbieractwa to jest historia jego życia, która była bardzo trudna, i nie wiem, czy w pełni uświadomiona przez niego. Był człowiekiem, który w swej zapobiegliwości dbał o to, by żadna rzecz się nie zmarnowała - mówił reporterowi Uwagi poprzedni pracodawca pana Mirosława.
Woził te rzeczy w samochodzie sejmikowym, a jego zwierzchnicy to tolerowali. Jak dodał były pracodawca pana Mirosława, "jego sympatyczne cechy przeważały nad drobnymi ułomnościami".
Jedni chrapią, inni krzyczą
W 2011 roku pojawiła się szansa, że pan Mirosław zamieszka pod normalnym dachem. Gdy przyszła zima i mieszkańcy zobaczyli człowieka śpiącego w samochodzie, powiadomili ośrodek pomocy społecznej.
Pogotowie zabrało pana Mirosława do szpitala psychiatrycznego, bo wszystkim wydawało się dziwne, że przedkładał auto nad mieszkanie czy nawet noclegownię. I nie pobierał należnej emerytury.
Po miesiącu lekarze uznali jednak, że mężczyzna nie zagraża ani sobie, ani innym. Przez moment mieszkał w noclegowni. Ale spał na korytarzu. - Okazało się, że sale są zbiorcze, jedni chrapią, inni krzyczą albo mają wyziew nie do zniesienia - wyjaśniał.
Przemysław Kral, mecenas z Katowic, który wtedy nieodpłatnie próbował pomóc panu Mirosławowi, pamięta, że z noclegowni trafił on do ośrodka prowadzonego przez księży. - Udało się nawet odzyskać emeryturę. Ale trzy lata temu pan Mirosław opuścił ten ośrodek. Tak wybrał. I straciłem z nim kontakt.
Wrócił do samochodów.
Ma ich jeszcze osiem - dziewięć
Pan Mirosław mieszkał w daewoo tico, gdy reporter "Uwagi" z nim rozmawiał. Potem jego domem był renault laguna. Ostatnio: renault 19 i volkswagen passat. W jednym trzymał dobytek, w drugim mieszkał.
- Widział, że je zabieramy. Był w pobliżu - mówi Jacek Pytel, rzecznik straży miejskiej w Katowicach.
Poprzednie też zabrali.
- Mieszkańcy skarżyli się na te wraki. To była bomba ekologiczna - dodaje Pytel.
To, co dla pana Mirosława było "życiem", strażnicy nazwali "horrorem osiedlowych parkingów".
Straszą swoim wyglądem i zajmują ogólnodostępne miejsca parkingowe. Są negatywnym obrazem naszych ulic - napisali w komunikacie.
Pytel nie wie, co się stało z ich mieszkańcem. - On nigdy nie oczekiwał od nikogo żadnej pomocy - podkreśla.
Od wczoraj nikt go nie widział - napisał portal katowice24.pl. - Wiadomo za to, że rzeczywiście może mieć na terenie Katowic jeszcze 8-9 samochodów. Być może przeniósł się do któregoś z nich.
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga TVN / straż miejska Katowice