Styczeń: wydobycie węgla przerosło sprzedaż o milion ton. Luty: związkowcy zapowiadają protesty. Marzec: w Polsce wybucha epidemia. Eksperci uspokajają, że kopalnie są bezpieczne. Ale staje przemysł i sprzedaż węgla spada jeszcze bardziej. Kwiecień: pierwsze stwierdzone zakażenia w kopalniach. Maj: ruszają badania przesiewowe w kopalniach, górnicy czekają na wyniki z pensjami niższymi prawie o połowę. Niektóre kopalnie wznawiają już działalność. Choć jest to powrót mozolny.
Badania przesiewowe górników w kierunku koronawirusa dotyczą wszystkich pracujących w kopalniach, w których stwierdzono ognisko epidemii i na długi czas zamykają ich w domach. Minister zdrowia Łukasz Szumowski nazywał tę akcję "wymazywaniem górników".
Badania ruszyły 7 maja. Dlaczego akurat tego dnia?
Wojciech Andrusiewcz, rzecznik ministerstwa zdrowia: - Dlatego, że wcześniej były to pojedyncze przypadki. Zaczęliśmy obserwować, że kopalnie nie poradziły sobie z ogniskami epidemii, że liczba zakażonych przyrasta. Na Śląsk pojechał Główny Inspektor Sanitarny i podjęliśmy decyzję o badaniach przesiewowych, by jak najszybciej wyizolować chorych. Tam ponad 90 procent zakażonych nie miało objawów albo mieli mało objawów, nie dałoby się ich wyłapać inaczej - wyjaśniał Andrusiewicz.
- Z ponad 200 zakażonych na kopalni Murcki-Staszic około 95 zostało wyłapanych z kwarantanny, na którą kierowani byli przez sanepid po wskazaniu przez kopalnię – mówi Rafał Jedwabny, szef Wolnego Związku Zawodowego „Sierpień 80” w kopalni Murcki-Staszic.
Do dzisiaj górnikom przeprowadzono ponad 42 tysiące testów genetycznych, które wykryły prawie cztery tysiące zakażeń - połowę wszystkich w województwie śląskim.
- Tylko kilku trafiło do szpitala. Górnicy nie chorują (ciężko – red.). Są młodzi, zdrowi, silni, poradziliby sobie z zakażeniem – mówi Tadeusz, górnik z kopalni Jankowice. Twierdzi, że na epidemii zyskują zakłady pracy, bo przykryła wszystko.
Daleki Wuhan i węgiel z Rosji
Początek stycznia. Nowy wirus z dalekiego Wuhanu jeszcze nikomu w Polsce nie spędza snu z powiek. Są inne problemy. WZZ „Sierpień 80”, działający w PGG alarmuje: Na zwałach kopalni zalega tak dużo węgla, że wkrótce wydobycie na tychże kopalniach trzeba będzie zatrzymać, a górników odesłać na przymusowe postojowe”.
Dzisiaj to brzmi jak spełnione proroctwo.
Wydobycie przerosło sprzedaż. Tylko w styczniu kopalnie zgromadziły ponad milion ton zapasów. Najwięcej w PGG. Najpełniejsze usypiska miała kopalnia Jankowice, jedna z tych, które później objęto badaniem przesiewowym. Miejsca jest na 300 tys. ton węgla. Leży już 260 tys.
Związkowcy grożą, że górnicy wyjdą na przejścia graniczne blokować import węgla z Rosji. Przewidują, że kopalnie staną, a "górnicy zostaną bez pełnych wynagrodzeń, co doprowadzi do poważnego wrzenia na Śląsku”.
31 stycznia ogłaszają pogotowie strajkowe. Jednym z powodów jest "cicha likwidacja kopalń". Na kiepską sprzedaż węgla wpływa również ciepła zima.
W lutym robi się gorąco. Siedemnastego, na znak protestu, górnicy przestają fedrować na dwie godziny. Osiemnastego blokują tory euroterminalu w Sławkowie. - To ten terminal przeładunkowy łączy Wschód z Europą Zachodnią i to tu przyjeżdża koleją rosyjski węgiel, który zabiera nasze miejsca pracy i odbiera nam prawo do podwyżek - mówi Bogusław Ziętek, przewodniczący Komisji Krajowej WZZ "Sierpień 80".
Na 28 lutego związkowcy zapowiadają manifestację w Warszawie. Tydzień wcześniej udaje im jednak dogadać z PGG. Górnicy mają dostać podwyżki (o 6 procent, połowę mniej, niż się domagali), a import węgla z Rosji ma zostać wstrzymany. Rozmowy mają trwać do 21 kwietnia.
Ale w marcu wszystko się zmienia. Wirus SARS-CoV-2 dociera do Polski i Ministerstwo Zdrowia ogłasza stan epidemii.
Kolana między kolanami kolegi
Górnicy wiedzieli, że koronawirus wcześniej czy później pojawi się w kopalni. - Na moim oddziale jest dwieście ludzi, w brygadzie od 30 do 50. Przychodzimy, stoimy pod ścianą, rozmawiamy, dzielimy się tabaką, bo palić tam nie można. Jeden otwiera pojemniczek i częstuje kolegów. Bierzemy na rękę, wciągamy, kichamy – opowiada Wojciech (imię zmienione) z kopalni Murcki-Staszic w Katowicach, należącej do PGG.
Wirusolodzy zalecają, by do windy wchodzić pojedynczo, a najlepiej unikać wind, bo koronawirus utrzymuje się w powietrzu. W kopalni to nierealne. Gdyby górnicy zjeżdżali pojedynczo, cała dniówka by im na tym zeszła. Wchodzą do windy nawet w 50 osób, a potem tłoczą się w podziemnym pociągu. – Jazda do wyrobiska trwa do pół godziny. W wagoniku siedzimy po 12 osób tak blisko siebie, że kolana trzeba trzymać między kolanami kolegi z naprzeciwka. Gramy w karty, dłubiemy słonecznik – opowiada Tadeusz z kopalni Jankowice w Rybniku.
Zarządcy kopalń też musieli przeczuwać zagrożenie. Główny Instytut Geologiczny na zlecenie Jastrzębskiej Spółki Węglowej już w marcu przygotowuje opinię na temat bezpieczeństwa pracy górników pod ziemią. Spółka nie zgodziła się udostępnić nam dokumentu. Rozsyłała mediom tylko fragmenty z własnym komentarzem.
„Możliwość narażenia każdego pracownika zatrudnionego pod ziemią w każdej z kopalń Jastrzębskiej Spółki Węglowej S.A. nie jest większa niż pracownika przebywającego na powierzchni, czy każdego pracownika pracującego w innych branżach, czy też każdego innego mieszkańca Rzeczpospolitej Polskiej” – to fragment opinii.
A to komentarz JSW: „Zakład Aerologii GIG dokonał oceny bezpieczeństwa pracowników pracujących pod ziemią i stwierdził, że środowisko pracy w kopalniach Jastrzębskiej Spółki Węglowej w żaden sposób nie wpływa na wzrost zagrożenia zakażeniem koronawirusem. Powietrze kopalniane jest niemal takie same jak powietrze atmosferyczne. Jeśli nie dochodzi do samorzutnego rozprzestrzeniania się koronowirusa w powietrzu atmosferycznym, to tak samo niemożliwe jest jego samorzutne rozprzestrzenianie się w powietrzu kopalnianym”.
JSW cytuje również, co 17 marca na obradach komisji do spraw zagrożeń w zakładach górniczych Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach powiedział ówczesny wiceminister aktywów państwowych Adam Gawęda: - Opinia GIG wskazuje, że dołowe warunki środowiskowe, a więc temperatura, przewietrzanie wszystkich wyrobisk przodkowych i ścianowych, nie wpływają na przenoszenie się wirusa. W związku z tym załogi zjeżdżające na dół są bezpieczne.
Dalej JSW podaje: „Instytut badawczy stwierdza również, że wyrobiska dołowe, w których ewentualnie znalazłby się pracownik zakażony wirusem, nie wymagają dezynfekcji, a tym samym nie stwarzają możliwości zarażenia innych pracowników przebywających w tych wyrobiskach. Wirus 2019-nCoV nie rozprzestrzenia się samoistnie w powietrzu jak pyłki czy aerozole, a do zakażenia potrzebny jest bezpośredni kontakt z osobą chorą".
Na opinię GIG powołuje się także PGG. Na jej stronie czytamy, "iż w środowisku górniczym ryzyko związane z przeniesieniem infekcji koronawirusa SARS-CoV-2 jest podobne jak w pozostałych zakładach przemysłowych".
Dalej w komunikacie PGG: "okolicznością przemawiającą na korzyść bezpieczeństwa w górnictwie podziemnym jest – zdaniem specjalistów GIG – nieprzerwane wentylowanie wyrobisk kopalń bardzo silnym strumieniem świeżego powietrza. W takich warunkach i przy założeniu przestrzegania przez załogę zasad bezpieczeństwa sanitarnego ryzyko zakażenia koronawirusem jest praktycznie zerowe".
- Ta opinia nas uspokoiła, uśpiła - przyznaje dzisiaj Rafał Jedwabny z WZZ ‘Sierpień 80’ w kopalni Murcki-Staszic. - Kopalnie się uczyły. Dyrekcje same opracowywały procedury i popełniały błędy.
GIG zaznaczył w opinii: "wszyscy pracownicy dołowi w sposób szczególny muszą przestrzegać zasad higieny opracowanych do ochrony przed zarażeniem kornonawirusem".
Gawęda zaś "nakazał spółkom węglowym opracowanie zaleceń dotyczących transportu ludzi w kopalniach, który – jak czytamy na stronie PGG - pozostaje ważnym ogniwem systemu bezpieczeństwa epidemicznego w zakładach górniczych".
Kopalnia to nie sklep
W walce z epidemią Ministerstwo Zdrowia wprowadza kolejne restrykcje. Zamyka szkoły, duże sklepy, stadiony, kina, teatry, kościoły, hotele, restauracje, zakłady fryzjerskie, granice państwowe. Staje transport i handel. Z domu można wyjść tylko w ważnym celu z zakrytymi ustami i nosem.
Wiele firm zawiesza działalność i wysyła pracowników na postojowe, na przykład gigantyczne fabryki samochodowe w Gliwicach i Tychach. Każda z nich zatrudnia ponad dwa tysiące ludzi. W sumie tyle, co jedna kopalnia Murcki-Staszic.
Ale kopalnia to nie sklep – powtarzają eksperci i ministrowie. - Nie można jej zamknąć i wysłać wszystkich do domu, bo nie byłoby do czego wracać. Ktoś musi pilnować metanu, żeby nie doszło do wybuchu, odwadniać wyrobiska, żeby nie doszło do zalania, wykonywać prace geologiczne, żeby górotwór się nie zacisnął, nie zniszczył obudowy ściany i drogiego, specjalistycznego sprzętu – wyjaśnia Patryk Kosela, rzecznik WZZ „Sierpień 80”.
Można było jednak wstrzymać wydobycie węgla i ograniczyć działalność kopalni do utrzymania ruchu. Tak się stało, ale wymusiło to dopiero wysyłanie górników na kwarantannę z powodu zakażenia lub podejrzenia o zakażenie, a potem badania przesiewowe.
Kosela: - W efekcie mogło zabraknąć ludzi do tych niezbędnych prac w celu zabezpieczania kopalni.
Górnik górnikowi myje plecy
Spółki wprowadzają pomiar temperatury przy wejściu na kopalnie. Kupują w tym celu kamery termowizyjne. Kto ma 38 stopni, nie wchodzi.
Maska na twarzy to żadna nowość dla górnika w przodku. Nie da się oddychać przy drążeniu wyrobiska bez maski z filtrem P3, za duże zapylenie. Ale teraz ma ją nosić każdy.
Do windy wpuszczanych jest o połowę mniej górników, nakazuje im się stać tyłem do siebie. Cechownie, windy, łaźnie, lampownie są codziennie odkażane.
Od 23 marca JSW ogranicza zmiany do trzech, żeby spotykało się jak najmniej osób. Każda zmiana pracuje krócej, po sześć godzin, potem są dwie godziny wolne na dezynfekcję i przewietrzanie pomieszczeń.
- My przychodziliśmy, jak zawsze, na szóstą rano, na 10.30, na 12, 14, 18, 22, 24. Cztery tysiące ludzi się mijało – opowiada Wojciech z Murcki-Staszic. - Termometr, którym ochroniarz mierzył wszystkim temperaturę, pokazywał czasami 34 kreski. A sztygar, który potem okazał się zakażony, przez kilka dni brał tabletki na zbijanie gorączki. Do windy wchodziliśmy po dwunastu, ale nie staliśmy do siebie plecami. Maseczki najpierw można było brać bez ograniczeń. Potem wydawali każdemu po jednej na całą zmianę. Musiałem w niej zjechać, pracować sześć godzin na przodku, gdzie jest ogromne zapylenie. Na dole, czekając na windę, nikt już nie stał w maseczce. Po wyjeździe rzucaliśmy je pod zegary, gdzie rosła hałda maseczek, bo nikt tego nie zabierał. Nikt nie dbał o naszą higienę - twierdzi.
Tomasz Głogowski, rzecznik PGG: - Rzeczywiście, ograniczono ilość masek, w związku ze stwierdzonymi przypadkami pobierania przez pracowników pięciu, a nawet 10 na dobę, co doprowadziłoby do sytuacji całkowitego braku środków ochrony osobistej, a uwzględniając duże ograniczenia w zakresie dostaw działania te podjęto, aby zapobiec takiej sytuacji.
- Ograniczenie maseczek to był bardzo zły pomysł – przyznaje Jedwabny. – Górnicy, którzy pracują na przodku, w ścianie, tam gdzie jest duże zapylenie, zawsze dostawali po kilka maseczek. Inni, ślusarze, elektrycy, nie używali ich w ogóle. Ale jak weszło rozporządzenie, że wszyscy mają nosić maseczki, zaczęło ich brakować i nie było gdzie kupić. Trzy tygodnie trwała taka sytuacja.
Wojciech: - Do łaźni nikt nie wchodzi w maseczkach. Wchodzimy w trzydziestu naraz. Górnik górnikowi myje plecy. Swoją gąbką.
Pierwsze zakażenia w kopalniach
5 kwietnia PGG odnotowuje pierwsze zakażenie. To górnik z kopalni Marcel. 20 osób trafia na kwarantannę. Dwa dni wcześniej na dwa tygodnie wysłano do domu także ośmiu pracowników kopalni Rydułtowy, bo mieli kontakt z zakażonymi pielęgniarkami z kopalnianego punktu pierwszej pomocy.
14 kwietnia PGG informuje: "Kryzys wywołany epidemią koronawirusa spowodował spadek zapotrzebowania na energię elektryczną, a w konsekwencji na węgiel dostarczany z kopalń PGG S.A. do elektrowni. Cała gospodarka obniżyła zużycie energii elektrycznej o około 10-12 proc., co bezpośrednio przełożyło się na spadek przychodów spółki i pogorszyło jej sytuację finansową".
Zarząd rozpoczyna rozmowy ze związkowcami o wprowadzeniu wolnych piątków i obniżeniu wszystkim pensji o 20 procent. Spółka wyliczyła, że dzięki temu miesięcznie zaoszczędziłaby na płacach 55 milionów złotych i mogłaby zyskać 70 milionów z rządowej tarczy antykryzysowej. Ale związki długo nie zgadzają się na tak drastyczne cięcia.
27 kwietnia w kopalni Murcki-Staszic kwarantanną objęte są już 303 osoby, z czego zakażonych jest 38. W kopalni Jankowice w kwarantannie są 433 osoby, w tym 32 osoby mają pozytywny wynik testu.
Od tego dnia do 10 maja na obu kopalniach wstrzymane zostaje wydobycie. Do pracy przychodzi mniej niż połowa górników.
Kilka dni później podobna decyzja zapada w trzeciej kopalni PGG - Sośnica w Gliwicach. Tam w kwarantannie jest 110 pracowników, z czego 43 osoby mają koronawirusa.
6 maja na Śląsk przyjeżdża główny inspektor sanitarny Jarosław Pinkas i podejmuje decyzję o badaniach przesiewowych górników z pięciu kopalń, w tym trzech należących do PGG. Chodzi o zakłady, w których stwierdzono zakażenia. Pniówek w Pawłowicach pod Rybnikiem, należąca do JSW ma wtedy 44 górników zakażonych i około 250 w kwarantannie (o pierwszym zakażeniu kopalnia dowiedziała się 26 kwietnia).
Badania ruszają 7 maja. W PGG w kwarantannie jest wtedy półtora tysiąca ludzi, z czego zakażonych 360.
8 maja związkowcy uginają się i podpisują z PGG porozumienie w sprawie obniżki wynagrodzeń.
Z punktu widzenia górnika w kwarantannie wydaje się to nie robić to różnicy. Może iść na zwolnienie lekarskie i wtedy też dostanie 80 procent pensji.
Gorzej mają ci, których uziemiły badania przesiewowe.
Zagubione wyniki
Wojciech z kopalni Murcki-Staszic opowiada najpierw historię z końca kwietnia: - W sobotę sztygara zabrała karetka i jak dostał wynik pozytywny, kwarantanną objęli sześć osób, które pracowały z nim w sobotę. Ale wcześniej, od poniedziałku do piątku, sztygar miał kontakt z 30 górnikami. Witał się z nami, podawał rękę, rozmawialiśmy.
Twierdzi, że zadzwonił w tej sprawie do sanepidu i zapytał, czy on też powinien być na kwarantannie. - Pani z sanepidu przyznała mi rację. Powiedziałem kierownikowi na kopalni: ja mam dzieci. Wracam do domu i zarażam te dzieci. Ale kierownik powiedział, że nie ma ludzi do pracy i "proszę pracować".
Tomasz Głogowski uważa, że ten "zarzut jest bezzasadny". - Osoby kierowane na kwarantannę typuje w pierwszej kolejności osoba zakażona, która w sposób najbardziej obiektywny jest w stanie ocenić, z kim miała kontakt w ostatnim dniu pracy. Zasada ta została ustalona z Państwową Inspekcją Sanitarną i jest bezwzględnie stosowana. Ponadto informacja ta jest konsultowana z bezpośrednim przełożonym, na przykład kierownikiem - oświadcza rzecznik PGG.
- Jeśli tak było, to jest to skandal – mówi związkowiec Rafał Jedwabny. Pamięta odwrotne sytuacje. – Nikt nie chciał iść na kwarantannę. Ale jak zakażony wskazał sanepidowi, z kim miał kontakt, to nie było dyskusji. Dzwonili: ja tylko z tym zakażonym przybiłem piątkę przez rękawiczkę. Nie pomagało. Zostali wciągnięci na listę i musieli siedzieć dwa tygodnie w domu.
Ale Wojciech boi się o rodzinę.
7 maja idzie na wymaz w badaniach przesiewowych. Pobranie w punkcie drive thru – górnik podjeżdża do namiotu, ustawionego w pobliżu kopalni samochodem, ratownik wkłada patyczek do gardła - trwa to do trzech minut. Ale górnicy stoją w wielogodzinnych kolejkach, bo kopalnia wezwała wszystkich na dziewiątą. Są zmęczeni, niektórzy z nich skończyli szychtę o szóstej.
Dostarczenie materiału do laboratorium, badanie i przesłanie wyniku powinno zmieścić się w 48 godzinach. Wojciech dostaje wynik po tygodniu – ujemny. I procedura zaczyna się od nowa. Bo żeby wrócić do pracy, trzeba mieć dwa ujemne wyniki. Na drugi wymaz Wojciech czekał do 21 maja.
PGG nie zostawia takich jak on bez grosza. Rzecznik spółki Tomasz Głogowski wyjaśnia, że są na postojowym, czyli dostają 60 procent zarobków.
- Dostanę 60 złotych dziennie - wylicza sobie Wojciech. Pensja pracownika fizycznego kopalni składa się z podstawy i wielu dodatków, na przykład za stopień szkodliwości pracy, a do średniej doliczana jest między innymi czternastka. Ale górnicy z krótkim stażem, niskim wykształceniem i niewielkim doświadczeniem dostają na rękę nawet 2200 miesięcznie. Dlatego, jak mówią związkowcy, wśród nowych i młodych jest duża rotacja.
- Nie zapłaciłem za prąd, nie zapłaciłem czynszu. Co mam powiedzieć w elektrowni, w wodociągach, w domu? Czy będę miał na jedzenie dla dzieci? – pyta Wojciech.
Nie jest jedynym górnikiem, który skontaktował się z redakcją TVN24, skarżąc się na długie oczekiwanie na wyniki testów i terminy wymazów.
Tadeusz z kopalni Jankowice: - Przełożeni podejrzewają, że moje wyniki testu z 7 maja musiały zaginąć. Zresztą nie tylko moje, bo kilku kumpli też ich nie dostało.
Trzy razy pobierano mu materiał genetyczny do badań. 20 maja dostał drugi wynik negatywny i został skierowany na czwarty wymaz. Mimo to, tego samego dnia bez problemu wszedł do kopani na nocną zmianę.
Maciej Musioł, górnik z kopalni Murcki-Staszic, nie widział rodziny miesiąc, odkąd trafił do kwarantanny po kontakcie z zakażonym na dyżurze w stacji ratownictwa górniczego. O pozytywnym wyniku testu dowiedział się dopiero po tygodniu od pobrania wymazu. Po próbkę do badania kontrolnego wymazobus miał przyjechać do niego 19 maja. Przyjechał cztery dni później. Wynik dostał czwartego dnia od pobrania.
- O czasie uzyskania wyniku z testu nie decyduje kopalnia i nie ma na to większego wpływu, gdyż leży to w kompetencjach właściwego laboratorium wykonującego badania - wyjaśnia Tomasz Głogowski.
14 maja związkowcy WZZ "Sierpień 80" z PGG domagają się w Ministerstwie Zdrowia usprawnienia pobierania wymazów, wykonywania badań i podawania wyników górnikom.
"Górnicy poddawani są wymazom dwukrotnie, a czas oczekiwania na wyniki jest kilkudniowy, co powoduje wyjęcie ich z życia zawodowego, rodzinnego i społecznego na okres około dwóch tygodni, a także wzrost obaw o swoje zdrowie i życie" - czytamy w piśmie do ministerstwa.
Krótka odpowiedź nadchodzi następnego dnia: "obecnie działania są maksymalnie skoncentrowane na sprawnym przeprowadzeniu jak największej liczby testów w jak najkrótszym czasie. W tym celu wymazy pobrane od osób podejrzanych o zakażenie są przekazywane do laboratoriów w całej Polsce, co skraca czas oczekiwania na badanie".
- Nie każda kopalnia płaci górnikom za czas, kiedy nie pracują, czekając na wynik testu. Niektóre każą im brać urlopy wypoczynkowe – mówi Patryk Kosela, rzecznik WZZ "Sierpień 80" w PGG. - Odbieramy dużo sygnałów o dziwnych sytuacjach. Do laboratorium docierają testy z zamazanymi nazwiskami, giną wyniki. Górnik, który ma tylko jeden wynik ujemny, może wejść na kopalnię, a ten, co ma dwa ujemne, ma wciąż zablokowaną dyskietkę.
Dyskietka to indywidualna karta, którą trzeba odbić, wchodząc do kopalni. Jest kluczem do wszystkich informacji o pracowniku, także o wynikach testu na koronawirusa.
Rzecznik ministerstwa zdrowia Wojciech Andrusiewicz wyjaśnia, że oczekiwanie na wyniki wydłuża się, ponieważ wymazy są transportowane do laboratoriów w innych województwach. - Ale na Śląsku otwarto dwa duże laboratoria i tego problemu już nie powinno być - dodaje. O zniszczeniu wymazów czy zagubieniu wyników nie słyszał, radzi każdy przypadek zgłaszać do ministerstwa albo sanepidu.
- Problem polegał na tym, że podczas pobierana próbek, nazwy na fiolkach zapisano markerem, który się zmył podczas transportu do laboratorium. Nie można było zidentyfikować, czyje to były próbki - powiedziała nam Urszula Mendera-Bożek, gdy jeszcze była Wojewódzkim Inspektorem Sanitarnym w Katowicach (w ostatnią sobotę straciła stanowisko).
Według byłej już inspektor, trzeba było powtórzyć badania kilkunastu osobom.
Alina Kucharzewska, rzeczniczka wojewody śląskiego, zapewnia, że służby, a czasem wojewoda osobiście, interweniują, jeśli oczekiwanie na wymaz czy wynik trwa pięć dni.
Czynsz albo jedzenie
16 maja premier Mateusz Morawiecki podczas wizyty na Śląsku zapowiada: - Górnicy chcą pracować i zapewniam, że już od poniedziałku, wtorku, na początku tygodnia będzie można zwiększyć produkcję tam, gdzie ona nie całkiem została zatrzymana, jak na kopalni Pniówek albo tam, gdzie ona praktycznie zamarła.
Ale eksploatacja wraca powoli. Za to ruszają badania przesiewowe na kolejnych dwóch kopalniach: Bielszowice, należącej do PGG, i Zofiówce z JSW.
22 maja związkowy z "Sierpnia 80" piszą do Morawieckiego: "Żadna z kopalń, o których Pan mówił nie wróciła do normalnego wydobycia, a wkrótce dojdzie do zatrzymania wydobycia w kopalniach Bielszowice i Pokój w Rudzie Śląskiej. W przypadku Bielszowic z powodu przeprowadzanych testów. Na Pokoju zupełnie bez przyczyny, ponieważ nie stwierdzono tam żadnych przypadków zakażeń, ale jako że jest powiązana z Bielszowicami, kopalnia Pokój również będzie musiała stanąć”.
27 maja sytuację potwierdza PGG: Obecnie Ruchy Bielszowice i Pokój nie wydobywają węgla ze względu na proces badań pracowników. Oba zakłady górnicze są powiązane ze sobą technologicznie i dlatego zostały objęte wspólnym czasowym wstrzymaniem produkcji. Jeżeli badania potwierdzą, że infekcji jest już bardzo niewiele, od przyszłego tygodnia Bielszowice i Pokój zaczną stopniowo wznawiać wydobycie.
Po pierwszej turze badań w Bielszowicach z ponad trzech tysięcy przebadanych górników tylko 43 ma koronawirusa.
Działacze "Sierpnia 80" tymczasem obawiają się, że sytuacja finansowa górników na zwolnieniu lekarskim z powodu kwarantanny lub izolacji, zakażonych lub podejrzanych o zakażenie nie będzie lepsza od tych, którzy czekają na wymazy i wyniki badań przesiewowych. Co, jeśli ZUS policzy 80 procent zasiłku chorobowego od 80 procent pensji, obniżonej w PGG z powodu epidemii po negocjacjach zarządu spółki i związkowców? - W efekcie górnicy, którzy zachorowali na COVID-19 będą dostawiali równo 64 procent swojej dotychczasowej pensji. Na dodatek liczonej według stawki zaszeregowania - a więc bez dodatków. Koniec końców, gros górników dostanie mniej niż 30-40 procent swoich regularnych zarobków - wyliczyli związkowcy.
Pod koniec maja trzy kopalnie, które zamarły z powodu "akcji wymazywania górników" - Jankowice w Rybniku, Murcki-Staszic w Katowicach i Sośnica w Gliwicach, według informacji PGG, fedrują łącznie średnio na 50-60 procent swoich możliwości. "Pełne mocne osiągnięte zostaną w czerwcu" - informuje spółka.
- W kopalni Sośnica absencja pracowników wynosi 51 procent. Ci, którzy są na kwarantannie - około 500 osób, wciąż oczekują na wymazobusy - mówi Patryk Kosela. - Nie ma informacji, kiedy będzie wymazobus, a jak przyjedzie, nie wiadomo, kiedy będą wyniki i kolejny test. W poniedziałek kierujemy kolejne pismo do premiera, bo to granda. Przecież to potrwa wieki i ci ludzie znowu będą ograbieni z pensji. Oni chcą pracować.
- Wyższy Urząd Górniczy, Główny Instytut Górniczy, były pełnomocnik rządu do spraw górnictwa Adam Gawęda, biurokraci ze spółek węglowych nie sprawdzili się w dobie kryzysu. Zabrakło odgórnych, jednolitych zaleceń na początku epidemii, dyrekcja każdej kopalni reagowała inaczej, nie były monitorowane z centrali. Dochodziło do takich kuriozalnych sytuacji, że górnicy wchodzili do kopalni i zjeżdżali na dół w odstępach, a na górę wracali w tłoku, tak jakby na dole zaszczepili się na koronawirusa – dodaje Kosela.
- Po drugim wyniku negatywnym nie zamkną nas w kopalni. Po pracy górnicy wrócą do domu, do żon, które też gdzieś pracują. I co, będą nas znowu badać? - pyta Jedwabny. - Obok kopalni Murcki-Staszic jest kopalnia Wesoła. Górnicy z obu kopalń mieszkają na tych samych osiedlach, spotykają się w sklepie. Ale na Wesołej nie było badań przesiewowych.
Połowa zakażonych na Śląsku to górnicy
Liczba górników zakażonych koronawirusem utrzymuje się na stabilnym poziomie. Od piątku do soboty wzrosła o pięć. Ogółem - według danych Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Polskiej Grupy Górniczej i spółki Węglokoks Kraj - w sobotę rano zakażonych było 3862 górników z kilkunastu kopalń.
Górnicy stanowią niespełna 48 procent wszystkich osób zakażonych w województwie śląskim, których jest ponad osiem tysięcy.
Najwięcej zakażeń koronawirusem w górnictwie potwierdzono dotąd w Jastrzębskiej Spółce Węglowej, gdzie w niedzielę rano chorych było 1925 pracowników - 55 więcej niż dobę wcześniej. Największe w JSW ognisko koronawirusa to kopalnia Pniówek w Pawłowicach, gdzie w sobotę zakażonych było 1491 pracowników, a w niedzielę 1492. Najwięcej nowych zachorowań potwierdzono minionej doby w kopalni Zofiówka (jedna z dwóch części kopalni Borynia-Zofiówka), gdzie łącznie koronawirusa ma 409 pracowników, wobec 357 dobę wcześniej (wzrost o 52). W kopalni Jastrzębie-Bzie choruje 10 osób, w kopalni Budryk 4, a w kopalni Borynia 10 (wzrost o 2). Kwarantanną jest objętych 250 osób.
Wzrost liczby zachorowań (o cztery) nastąpił także wśród górników Polskiej Grupy Górniczej, gdzie dotąd potwierdzono zakażenie u 1489 pracowników, wobec 1485 raportowanych dobę wcześniej. 2033 osoby są w kwarantannie. W ramach badań przesiewowych od pracowników Grupy pobrano ponad 27,2 tys. wymazów do testów na obecność koronawirusa. Najwięcej chorych jest w należących do PGG kopalniach: Jankowice (671), Sośnica (460) i Murcki-Staszic (235). Pod kątem SARS-Cov-2 po raz drugi badani byli w minionym tygodniu pracownicy kopalni rudzkiej Bielszowice, gdzie do niedzieli potwierdzono 70 przypadków koronawirusa, wobec 67 raportowanych dobę wcześniej. Kilkunastu zakażonych jest w kopalni Marcel (część kopalni ROW). Od jednego do kilku przypadków zakażenia potwierdzono także w innych kopalniach i w tzw. ruchach PGG.
Najszybciej do normalnego poziomu wydobycia powraca należąca do spółki Węglokoks Kraj kopalnia Bobrek w Bytomiu, gdzie w niedzielę zakażonych było (po odjęciu kolejnych dwóch ozdrowieńców) 505 pracowników kopalni i współpracujących z nią firm (67). W kopalni z dnia na dzień przybywa osób wyleczonych z COVID-19 - obecnie jest ich 78. W kwarantannie przebywa 13 osób. Do pracy powróciła już ponad połowa załogi, a wydobycie przekroczyło 85 proc. zwykłego poziomu.
Według opublikowanych w niedzielę przed południem danych sanepidu, w woj. śląskim potwierdzono 8243 przypadki koronawirusa - rano poinformowano o 92 nowych zakażeniach. 1779 osób wyzdrowiało, a 208 zmarło - w ostatnim czasie zmarli dwaj mieszkańcy Bytomia: 83-latek w szpitalu w Tychach i 65-latek w szpitalu w Bytomiu. Łącznie w szpitalach w regionie są leczone 324 osoby z koronawirusem. Od początku epidemii wykonano ponad 81,2 tys. testów na obecność Sars-CoV-2, z czego blisko 1,1 tys. minionej doby.
Źródło: TVN 24 Katowice/PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24