Kim jest Maria, 67-letnia Niemka, od lat mieszkająca w lesie pod Kłobuckiem w województwie śląskim? Latem spała pod drzewem, z głową na plecaku. Zimą ludzie dzwonili do policjantów, żeby ją zabrali, bo zamarznie. Tego samego dnia wracała do lasu. Opowiada, że jest lekarką. Lubi rozmawiać, choćby na migi. Rozumie po polsku, mówi po niemiecku, angielsku, francusku. Przychodziła do wsi, gdy zgłodniała. Podobno kiedyś zabrała ją rodzina do Niemiec, ale wróciła. We wtorek tydzień temu trafiła na obserwację do szpitala. Rozmawialiśmy o niej z mieszkańcami wsi Ostrowy, miejscowym policjantem, pracownicą socjalną.
We wtorek tydzień temu, 21 grudnia, pogotowie w asyście policji i pracowników socjalnych zabrało z lasu we wsi Ostrowy nad Okszą w gminie Miedźno pod Kłobuckiem 67-letnią Niemkę. Dzielnicowy z Kłobucka Bartłomiej Macherzyński przyjechał po nią, bo temperatura spadła poniżej zera. Odwiedza ją regularnie od czterech lat. Niemka mieszka tam pod gołym niebem od lat kilkunastu. - Każdej zimy była odwożona do noclegowni czy ogrzewalni, kilkadziesiąt razy - opowiada nam Mirosława Solecka, pracownica socjalna z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Miedźnie.
Tym razem kobieta została umieszczona na obserwacji w szpitalu neuropsychiatrycznym w Lublińcu. Macherzyński przyznaje, że zrobiono to wbrew początkowemu oporowi kobiety. Dodaje jednak: - Nie zmuszałem jej, wystarczyła rozmowa. Ona mi ufa.
Jak wyjaśnia Solecka, pobyt Niemki w tej placówce nie wymaga ubezpieczenia zdrowotnego. GOPS wyjaśnia natomiast w konsulacie niemieckim, czy 67-latce przysługują jakieś świadczenia. Wysłali pytania i czekają na wszelkie możliwe informacje na jej temat.
Chleb tylko razowy, czasem ze śmietnika
- Mój dom stoi pierwszy od lasu, Maria była u nas częstym gościem – mówi pani Anna ze wsi Ostrowy nad Okszą. Wie, że Niemka ma na imię Maria, bo ta miała pokazać jej swoje dokumenty. - Przychodziła, żeby dać jej wodę. Przynosiła swoje butelki, zimą zamarznięte. Tylko wodę piła. Jogurty jadła tylko naturalne, chleb tylko razowy. Jak częstowaliśmy ją zupą, pytała, czy gotowaliśmy. Raz chciała ciasta, ale zapytała, czy przez nas pieczone, czy nie ze sklepu – opowiada pani Anna.
Mieszkańcy dawali jej ubrania. Nie brała wszystkiego, patrzyła na metki. Marzyła o wełnianych rękawicach. Ale - jak mówią - widzieli, że szukała jedzenia także w pojemnikach na śmieci.
- Dwa albo trzy lata temu moja babcia wystawiła ziemniaki dla kur na zewnątrz i ona przyszła i je zjadła. Albo jak kuzynka zrobiła ciasto i też wystawiła, żeby ostygło, to się na nie połasiła – wspomina pan Marek. Czy to nie wzbudziło wobec kobiety niechętnych uczuć w miejscowej społeczności? - pytamy. - Nie można tego tak nazwać. Generalnie wszyscy wiedzą, że taka osoba tutaj jest, która może podebrać jakąś żywność, ale nie robi się z tego awantury. Osobiście nie widziałem i nie słyszałem, żeby była w jakikolwiek sposób szykanowana czy przepędzana - zapewnia pan Marek.
- Mieszkańcy są do niej przychylnie nastawieni. To nie jest kłopotliwa osoba. Jest łagodna, nikomu nie wchodzi w drogę. Lubi samotność – twierdzi dzielnicowy Macherzyński.
Mówiła, że jest lekarzem pediatrą, że jej ojciec był lekarzem
Pani Anna podkreśla, że 67-latka lubi rozmawiać z ludźmi. Przychodziła do pani Anny zapytać, która godzina albo jaka temperatura. - Uśmiechała się wtedy, była zadowolona. Ja nie znam angielskiego, a ona polskiego, rozmawiałyśmy na migi - tłumaczy nasza rozmówczyni.
Niektórzy mieszkańcy rozmawiali z panią Marią w jej ojczystym języku. Dzielnicowy - po angielsku. Potwierdza, że słyszał, iż kobieta zna również francuski. Pracownica socjalna mówiła do niej po polsku i twierdzi, że Niemka polski rozumie.
Pani Anna: - Mówiła, że jest lekarzem pediatrą, że jej ojciec był lekarzem, ordynatorem.
Mirosława Solecka z GOPS też o tym słyszała, ale czeka na potwierdzenie z konsulatu.
"To była ładna kobieta. Ale zniszczyły ją te warunki"
Bartłomiej Macherzyński ustalił, że 67-latka dotarła do Polski pieszo. Zanim zatrzymała się na dłużej w kłobuckich lasach, mieszkała w Gdańsku, w Czechach, ludzie z Ostrowów słyszeli także o Grecji. – Mówiła, ile zajęła jej podróż z Niemiec na piechotę. Szła około dziewięciu dni. Zawsze podróżowała z tobołkami i plecakiem – wspomina mieszkanka wsi, pani Martyna.
Pani Anna pamięta ten plecak. Jej mąż nieraz go cerował. Pani Maria kładła go pod głowę, gdy latem zasypiała pod drzewem. Aż tak się popruł, że nie było co szyć, i małżonkowie dali jej torbę.
- Szkoda było człowieka. Podziwiałam ją, że tak żyje sama w tym lesie. Kto by do lasu zimą szedł? – zastanawia się pani Anna. - To była ładna kobieta. Ale zniszczyły ją te warunki, deszcz i mróz. Schudła bardzo przez ostatnie pięć lat. Bolał ją żołądek, bolały ją zęby. Miała problem z kleszczami, daliśmy jej pincetę, każdy pomagał, jak mógł - opowiada.
Ktoś dał jej pieniądze, kto inny zapraszał na kawę zbożową, dali jej kołdry, poduszki, a jednemu mieszkańcowi bardziej zaufała i pozwoliła mu zawieźć się do dentysty,
Pani Anna: - Bała się nawet dentysty. Raz przyszła i mówi, że jest słaba, że serce ją boli. Ale nie chciała wzywać pogotowia. Powtarzała: tylko nie do Lublińca. Dałam jej kawę, wypiła duszkiem. Kiedyś mówię: Maria, zima idzie, może byś wróciła do rodziny? Opowiadała wcześniej, że ma siostrę, dwóch synów. Jak ona się rozpłakała! Tak płakała żałośnie, że ona nie może wracać. Miała jakiś numer do rodziny, ale nie kazała nam dzwonić.
Próbują skontaktować się z rodziną
Z rozmów dzielnicowego i mieszkańców Ostrowów z 67-latką wynika, że kobieta miała w przeszłości traumatyczne przeżycia. GOPS poprzez konsulat próbuje skontaktować się z jej rodziną.
- Rodzina już w Polsce była i ją zabrała do Niemiec, ale ona po czasie ponownie pojawiła się w tym samym miejscu – twierdzi kolejny nasz rozmówca, pan Dorian.
Podobne informacje przekazują inni mieszkańcy Ostrowów i policja w Kłobucku. Jak czytamy w policyjnym komunikacie, rodzina Niemki "w przeszłości przyjeżdżała do Polski, aby zabrać 67-latkę do jej ojczyzny. Niestety, kobieta każdorazowo odrzucała pomoc i wracała na teren powiatu kłobuckiego, aby prowadzić koczowniczy tryb życia".
"Maria, jest pandemia, każdy się boi"
- Taki tryb życia wybrała. Mówi, że niczego nie potrzebuje, żeby zostawić ją w spokoju – tłumaczy dzielnicowy Bartłomiej Macherzyński.
Latem spała pod drzewem, zimą w prowizorycznych schronieniach, w tym roku – w budce skleconej ze starych okien i folii. - Jak są mrozy, dzwonimy na policję, żeby ją zabrali, bo zamarznie - mówi pani Anna. - Policjanci odwożą ją do przytuliska, a ona za nimi wychodzi. Tego samego dnia wraca do lasu - dodaje pracownica socjalna Mirosława Solecka.
Pani Anna: - Ostatnio płakała, że ludzie nie chcą jej już pomagać, nie chcą do siebie wpuszczać. Próbowałam jej tłumaczyć: Maria, jest pandemia, każdy się boi.
- Ona nie chce żadnej pomocy w sensie schronienia. Ona chce być w lesie. Las to jest jej miejsce docelowe - uważa Solecka.
Źródło: TVN24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: śląska policja