Na autostradzie A4 w Katowicach kierowca wjechał w nieoświetloną przyczepę drogowców. Policjanci ukarali go mandatem, choć jak widać na nagraniu, kierujący nie miał zbyt dużych szans na wyhamowanie przy prędkości 110 km/h. Jak mówi, według wyliczeń biegłego przyczepa pojawiła się w jego światłach 0.88 sekundy przed uderzeniem. - Auto nadaje się do kasacji - dodaje kierowca. Policjanci wyjaśniają okoliczności, w jakich przyczepa obsługi autostrady znalazła się na jezdni. Drogowcy tłumaczą, że przyczepka została przemieszczona bez ich wiedzy, prawdopodobnie przez uderzenie przez inne auto.
Na początku grudnia na profilu "Bandyci drogowi" w mediach społecznościowych pojawiło się nagranie z autostrady A4 w Katowicach, na których widać, jak kierowca samochodu osobowego wjeżdża w przyczepkę służby drogowej. Kierujący opisał, jak cała sytuacja wyglądała z jego perspektywy.
Czytaj też: Kierowca tira wjechał w auto drogowców
"Miałem kolizję z nieoświetloną przyczepą drogowców na autostradzie A4. Jechałem 110 km/h. Policja dała mi mandat z art. 86.1, który przyjąłem w szoku, mimo że byłem sam i nikt nie brał udziału w zdarzeniu" - relacjonuje kierowca.
Skończyło się mandatem i sprawą w sądzie
Artykuł 86.1 mówi, że "kto na drodze publicznej, w strefie zamieszkania lub strefie ruchu, nie zachowując należytej ostrożności, powoduje zagrożenie bezpieczeństwa w ruchu drogowym, podlega karze grzywny". Jak dodaje kierowca, jeszcze na miejscu zgrał nagranie z wideorejestratora i pokazał policjantom. To jednak na nich nie wpłynęło, a on sam zlecił opinię biegłego z zakresu rekonstrukcji wypadków.
"Opinia potwierdziła brak możliwości reakcji i fakt, że taki nieoświetlony obiekt nie powinien znaleźć się na autostradzie. Odwołałem się do sądu, przedstawiając film, zdjęcia i opinię biegłego. Sędzia nic nie wspomniała o okolicznościach, a jedynie stwierdziła, że przyjmując mandat, przyznałem się do winy i to zamyka sprawę. Wyrok jest prawomocny, moje auto nadaje się do kasacji, a ja nie dostałem odszkodowania. Z poziomu kierowcy przyczepka była tak bardzo niewidoczna, że po uderzeniu nawet nie wiedziałem, w co wjechałem i że w coś wjadę. Według wyliczeń biegłego przyczepa pojawiła się w moich światłach na 0.88 s przed uderzeniem" - podkreśla kierowca.
Komentarz policji
Skontaktowaliśmy się w tej sprawie z Komendą Wojewódzką Policji w Katowicach. Zapytaliśmy o szczegóły tego zdarzenia. "Gdy na miejsce zdarzenia na autostradzie A4 dotarli policjanci z Komisariatu Autostradowego w Gliwicach, znajdowały się tam służby straży pożarnej oraz patrol autostrady, które zabezpieczały już miejsce zdarzenia" - czytamy w odpowiedzi przesłanej do redakcji tvn24.pl.
"Z ustaleń obsługujących zdarzenie mundurowych wynikało, że kierujący pojazdem marki BMW poruszał się środkowym pasem ruchu w kierunku Krakowa. W pewnym momencie podjął manewr wyprzedzania, zmieniając pas ruchu na lewy skrajny. Na wysokości 333,7 km najechał na stojącą na lewym pasie przyczepę ze znakiem U-26, powodując jej przemieszczenie. Kierujący oświadczył policjantom, że był zmęczony i nie zauważył przyczepy na lewym skrajnym pasie" - czytamy dalej.
Policjanci podjęli decyzję o nałożeniu na kierującego mandatu karnego. "Kierowca, pouczony o prawie odmowy jego przyjęcia i skierowania sprawy do sądu, nie skorzystał z tej możliwości i przyjął mandat za stworzenie zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym" - wyjaśnia Komenda Wojewódzka Policji w Katowicach.
Policjanci sporządzili również materiały, na podstawie których wyjaśnione zostaną również okoliczności związane z ustawioną na lewym skrajnym pasie ruchu przyczepą należącą do służb obsługi autostrady.
GDDKiA wyjaśnia
Skontaktowaliśmy się w tej sprawie również z katowickim oddziałem Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Informację o zdarzeniu potwierdził nam Marek Prusak, rzecznik prasowy katowickich drogowców.
- Zgłoszenie dostaliśmy do punktu informacji drogowej 27 września o godzinie 0:21. O godzinie 0.30 na miejscu był już nasz patrol i zabezpieczał zdarzenie. Całkowicie zostało zabezpieczone o godzinie 1.45. Zrobiliśmy to tak szybko jak się dało - powiedział Prusak.
Dodał, że któryś z kierowców musiał wcześniej uderzyć w przyczepkę, w wyniku czego doszło do jej przemieszczenia i najprawdopodobniej uszkodzenia, dlatego była niezauważalna dla kierowcy, który w nią wjechał. Marek Prusak wyjaśnił, że w tym miejscu trwały wcześniej prace związane z naprawą uszkodzonej dylatacji.
- Było to miejsce wygrodzone pachołkami, gdzie znajdowały się dwie oświetlone tablice naprowadzające ze strzałą. Należały do wykonawcy, który otrzymał polecenie zabezpieczenia wyłączonego z ruchu prawego pasa, na którym doszło do uszkodzenia dylatacji. Tablice były ustawione po to, by bezpiecznie ominąć to wyłączenie. Ktoś pewnie się zagapił i wjechał w nią tak nieszczęśliwie, że wyrzucił ją na lewy pas. To zdarzenie, którego nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Winy po naszej stronie nie ma. Kierowca musiałby szukać sprawcy, który dokonał przemieszczenia tej tablicy - przyznał Prusak.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Bandyci drogowi