Prokuratura przesłuchała studentów, którzy poskarżyli się uczelni na swoją wykładowczynię. Sprawa została umorzona, ale Instytut Ordo Iuris, który reprezentuje nauczycielkę, złożył zażalenie na tę decyzję. W poniedziałek rozpoczynają się kolejne przesłuchania. - W tej trudnej dla młodzieży sytuacji wiele zależy od tego, czy wesprzemy studentów, czy wyjdziemy z tego jako wspólnota, która się boi - powiedziała na piątkowej konferencji rzeczniczka praw studentów Uniwersytetu Śląskiego.
Jak poinformował na piątkowym briefingu rektor Uniwersytetu Śląskiego, profesor Ryszard Koziołek, w poniedziałek ruszą przesłuchania studentów, którzy mieli zajęcia z Ewą Budzyńską, wykładowczynię socjologii. Na razie wiadomo, że przed prokuratorem stanie ich dziesięcioro.
To druga grupa przesłuchiwanych studentów. Pierwszych 12, którzy przed wakacjami odpowiadali na pytania śledczych, było autorami skargi na Budzyńską. Pismo, dotyczące treści wykładów, złożyli na ręce rektora, nie organów ścigania, następnie trafiło do powołanych w celu rozstrzygania sporów między studentami a wykładowcami instytucji uczelnianych (rzecznik dyscyplinarny, komisja dyscyplinarna), gdzie wciąż jest rozpatrywane.
Ale osoba trzecia, niezwiązana z uczelnią, zawiadomiła prokuraturę, stając w obronie Budzyńskiej. Wykładowczynię reprezentowała fundacja Instytut na rzecz kultury prawa Ordo Iuris.
Po pierwszej turze zeznań, w czerwcu, prokuratura umorzyła sprawę. Jednak Ordo Iuris złożył zażalenie na tę decyzję, o czym poinformował na swojej stronie. Śledczy wznowili postępowanie. Prowadzi je od początku Prokuratura Rejonowa Katowice Południe. Jak powiedziała jej szefowa, prokurator Bogusława Szczepanek-Siejka, decyzja o podjęciu umorzonego wcześniej postępowania zapadła po analizie akt. - Uznaliśmy, że konieczne jest przesłuchanie innych studentów, którzy uczestniczyli w wykładach doktor habilitowanej Ewy Budzyńskiej, ale nie wnosili zastrzeżeń do ich treści. Na tę chwilę bowiem dysponujemy sprzecznymi relacjami obu stron sporu – powiedziała.
Szczepanek-Siejka nie zgadza się z zarzutami środowisk akademickich, że prowadzone przez prokuraturę postępowanie narusza autonomię uczelni. - Te dwa postępowania nie mają ze sobą związku. My badamy, czy doszło do przestępstwa. Prokuratura w żaden sposób nie ingeruje w prace komisji dyscyplinarnej – podkreśliła.
Wspierają studentów i przekazują ich dane policji
Profesor Koziołek deklarował na konferencji, że uczelnia nieformalnie wspiera studentów. Wykładowcy prawa z UŚ reprezentowali ich i będą reprezentować w trakcie przesłuchań. Ale to władze UŚ przekazały policji ich dane. Ze strony dziennikarzy padło pytanie, czy rektor musiał to zrobić.
- Słowo "musiał" jest trudne do potwierdzenia - odparł Koziołek. - Ani rektor ubiegły, Andrzej Kowalczyk, ani ja nie podjęlibyśmy takiej decyzji arbitralnie, kierując się własnym wyczuciem. Dokonaliśmy analizy prawnej, w pierwszym wezwaniu zakwestionowaliśmy podstawę prawną, na której oparte było to żądanie prokuratury, ono zostało zweryfikowane. Po dogłębnych konsultacjach prawnych podjęliśmy decyzję o przekazaniu danych, ograniczając się do danych teleadresowych, czyli imion i adresów. Tak, w naszym rozumieniu było to niezbędne i zgodne z prawem - podkreślił rektor.
Dodał, że rozmawiał o sprawie z przesłuchiwanymi studentami. W pierwszej grupie reakcją było rozczarowanie. Kolejni czują przygnębienie.
- Studenci z rzadka korzystają z takiej opcji, żeby jawnie, podpisując się własnym nazwiskiem, zaoponować przeciwko jakiejś formie nauczania - powiedziała rzeczniczka praw studenckich UŚ Agnieszka Bielska-Brodziak, która wystąpiła po rektorze. - Ich opór może wiązać się albo z wiedzą, albo ze sposobem, w jaki ta wiedza jest im przekazywana. Częściej robią to gdzieś prywatnie, wymieniają się recenzjami na forach. Tu stało się inaczej, ich opór był tak duży, że zdecydowali się dać temu nazwisko. To jest ważne, że na to się zgodzili. Chcieli się ujawnić i stali się częścią zupełnie innego postępowania. które nie toczy się przeciwko nim, są tylko świadkami. Ale są uwikłani stawaniem przed wymiarem sprawiedliwości, w bycie częścią procedury, która nawet dla doświadczonych ludzi jest bardzo trudna i obciążająca.
Rzeczniczka dodała na koniec, że w tej trudnej dla młodzieży sytuacji wiele zależy od tego, jak się zachowają akademicy. - Czy wesprzemy młodzież i powiemy: nie musicie się obawiać, jesteście w miejscu, w którym czekamy na to, żebyście mówili własnym głosem? Czy też wyjdziemy z tego jako wspólnota, która się boi?
Skarga studentów
Wszystko zaczęło się w grudniu 2018 roku. Studenci drugiego roku socjologii poskarżyli się władzom uczelni na Ewę Budzyńską, wtedy zatrudnioną na stanowisku profesora socjologii, że zamiast wiedzy naukowej przekazuje im swój radykalny światopogląd. Głoszone przez nią treści miały utrwalać homofobię i stereotypy związane z płcią. Studenci twierdzili, że usłyszeli od Budzyńskiej, jakoby aborcja była morderstwem bez względu na okoliczności, co jest niezgodne z polskim prawem. Miała też krytykować antykoncepcję.
Ówczesny rektor skierował skargę do rzecznika dyscyplinarnego, który na uczelni pełni rolę prokuratora. Rzecznik z kolei zawnioskował do komisji dyscyplinarnej - uczelnianego odpowiednika sądu - o ukaranie Budzyńskiej. Socjolożka, nie czekając na werdykt, na początku 2020 roku zwolniła się z uczelni.
W tym samym mniej więcej czasie działaczka partii Solidarna Polska zawiadomiła prokuraturę o przestępstwie polegającym na tworzeniu fałszywych dowodów podczas postępowania uczelnianego przeciwko Budzyńskiej. Socjolożce w postępowaniu prokuratorskim przyznano status pokrzywdzonej.
Prace komisji dyscyplinarnej UŚ utkwiły w martwym punkcie. Oficjalnie z powodu pandemii. Władze uczelni zapewniają, ze niebawem zostaną wznowione.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN