Detektyw jest w więzieniu, a 30 lat jego marzeń obraca się w pył. Właśnie dostał prawomocny wyrok eksmisji, a za kilka dni spółdzielnia wybierze firmę, która rozbierze słynną willę na dachu bloku w Jastrzębiu-Zdroju. Koszt liczony będzie zapewne w milionach złotych. Weszliśmy z kamerą do środka.
We wtorek Sąd Okręgowy w Rybniku nakazał detektywowi Jerzemu G. opróżnić lokale na dachu bloku przy ulicy Północnej w Jastrzębiu-Zdroju. To prawomocny wyrok i w praktyce oznacza eksmisję. Nie jest to pierwsza i ostatnia batalia, którą zarządca bloku, Górnicza Spółdzielnia Budownictwa Mieszkaniowego, stoczył z tym lokatorem. Ale otwiera drogę do rozbiórki nadbudowy.
Spółdzielnia już w lutym ogłosiła przetarg w tej sprawie. Dotąd nie wpłynęła żadna oferta, ale - jak zapewnia prezes GSBM Arkadiusz Gromotka - kilku chętnych oglądało obiekt. Oferty przyjmowane są do 14 marca. W piątek ich otwarcie.
Penthouse, rezydencja, statek, potworek
Różnie nazywano tę budowlę. Postmodernistyczny penthouse, futurystyczna rezydencja, skrzyżowanie willi z Beverly Hills ze statkiem kosmicznym z "Gwiezdnych wojen" czy po prostu potworek. Jedni widzieli w niej okręt, inni samolot. Narośl na dachu jastrzębskiego bloku stała się symbolem początku kapitalizmu w polskim budownictwie, czyli totalnej samowolki.
Do środka wchodzi się przez dawny właz dachowy. Drzwi wydają się potężne. Dopiero jak się bliżej przyjrzeć, widać byle jak zbite deski, obłożone płytami karton-gips. To zapowiedź prowizorki, która tam króluje.
- Proszę zobaczyć, jak idzie komin - zauważa Michał Kula z zarządu GSMB, który oprowadził nas po budowli. Komin nie idzie w linii prostej, co kondygnację przeskakuje w bok, a Kula wylicza dalej dziwy tej konstrukcji:. - Na tak ogromną powierzchnię jest tylko jedna ubikacja.
Jak ogromną? Około tysiąca metrów kwadratowych. Nikt nie zmierzył dokładnie. Nie byłoby to łatwe. Wnętrza to labirynt korytarzy, kładek, schodów, tarasów. Kilkupoziomowe pomieszczenia mają nieregularne kształty, szczytowe lokum przypomina ogromną kabinę kapitana statku. Niektóre odmalowane na fiolet, zieleń czy błękit, na podłodze płytki i szkło, jakby już ktoś miał się wprowadzać, w innych jeżą się pordzewiałe pręty, a na surowy beton wpełza czarna pleśń. Okna prostokątne, łukowe, trapezowe. Pół roku temu jedno wypadło i rozbiło się na tarasie sąsiadów z dołu. Wszędzie bałagan. Sterty paździerzowych mebli, czekających na skręcenie. Puszki po farbach, zwoje kabli. W kącie wielka pryzma ziemi. Pełno doniczek, głównie z kaktusami, a na południowym tarasie rosną iglaki. Widok na całe miasto aż po Beskidy na horyzoncie. Odgłosy kapiącej wody i trzepotania skrzydeł. Budowlę zamieszkują gołębie. Gdzieniegdzie leżą martwe.
Marzenia czy ucieczka
- Jurek marzył, żeby wybudować coś, czego nigdzie indziej nie ma – opowiada jeden z mieszkańców bloku na Północnej i puka się w czoło. Gdyby miał "tyle niemieckich marek", co G., kupiłby ziemię i postawił "normalny dom". Ale G. "chciał być oryginalny". W mediach przedstawiany był jako prywatny detektyw z Hamburga, który ścigał złodziei samochodów.
Wrócił do rodzinnego Jastrzębia, kupił kilka mieszkań w bloku na Północnej i postanowił rozbudować je w górę.
Jedni wierzyli w wizje, które roztaczał, że zrobi na dachu piaskownicę i basen dla dzieci, zbuduje wielkie akwarium, sprowadzi jeże i jastrzębie. Inni zaczęli podejrzewać, że może chce się przed kimś ukryć.
– Dostał pozwolenie na budowę od prezydenta miasta. Nawet sąsiedzi wtedy nie protestowali – mówi prezes Gromotka.
Był 1994 rok. Wedle pozwolenia, G. miał postawić lokal nad jedną szczytową klatką, tam, gdzie obecnie jest "kabina kapitana", a reszta dachu miała być miejscem do podniebnych spacerów. Atrakcją miał być helikopter z demobilu.
Zamiast tego na szczycie kilkukondygnacyjnej budowli, która rozlała się nad cztery klatki, powstało lądowisko dla prawdziwych helikopterów.
Blok miał być fabryką, a potem wieżowcem
Fundamenty były przygotowane na duży ciężar. Blok na Północnej pierwotnie miał być fabryką włókienniczą. Po dwóch kondygnacjach zabrakło pieniędzy i rozpoczętą budowę przejęła spółdzielnia mieszkaniowa. Planowała dziesięciopiętrowy wieżowiec, ale i jej skończył się budżet. Stanęło na dobudowaniu czterech pięter.
G. nie dobrnął do bariery finansowej, nie zdążył. W 2009 roku spółdzielnia przerwała roboty i zawiadomiła prokuraturę,, podejrzewając fałszowanie ekspertyz kominiarskich. – Budowla powstała na podstawie sfałszowanych projektów. Wedle ekspertyzy Politechniki Śląskiej, dalsza rozbudowa groziła katastrofą. Cztery osoby usłyszały zarzuty. Kominiarz i inspektor budowlany zmarli w trakcie procesu, rzeczoznawca budowlany, który równocześnie był jednym z projektantów, i kierownik budowy zostali skazani – wymienia Gromotka.
To był początek sądowej batalii. Gromotka obliczył, że w sumie z jej powodu przesiedział w sądzie ponad 120 godzin.
Prace trwały do 2012 roku. Metodą chałupniczą, jak mówi prezes, wykonywane przez ludzi z ulicy, z tanich materiałów.
W 2014 roku wojewódzki inspektor nadzoru budowlanego w Katowicach nakazał rozebrać budowlę. Spółdzielnia bezskutecznie odwoływała się od tej decyzji, bo to ona miała zająć się rozbiórką. G., mimo że finansował budowlę, nigdy nie stał się jej właścicielem i przez wiele lat spółdzielnia figurowała w dokumentacji jako inwestor. Dopiero w 2009 roku G. przejął oficjalnie tę rolę.
Mimo nakazu rozbiórki inwestor nie wpuszczał nikogo do "penthouse'u". Trzeba było sądownie wywalczyć nakaz udostępnienia pomieszczeń, co też nie pomagało, bo inwestor barykadował się od środka.
Aż przepadł bez wieści, zostawiając przed blokiem srebrnego volkswagena, który porósł mchem. Sąsiedzi mówią, że był poszukiwany listem gończym, a teraz siedzi w więzieniu.
- Został oskarżony przez naszą prokuraturę o sześć przestępstw - mówi Arkadiusz Kwapiński, zastępca prokuratora rejonowego w Jastrzębiu-Zdroju. Jeden z zarzutów dotyczył słynnej budowli, chodziło o zniszczenie lokali w bloku na Północnej. Pozostałe - sfery prywatnej.
- Proces toczył się ponad osiem lat. Jerzy G. się odwoływał, a po prawomocnym wyroku, wydanym przez Sąd Okręgowy w Rybniku w 2020 roku, ukrywał się przed odbyciem kary pozbawienia wolności. Został osadzony w czerwcu 2023 roku - dodaje prokurator.
G. ma do odsiadki w sumie sześć lat.
Przeciekający dach i spaliny w mieszkaniach
Relacje G. z sąsiadami z początku układały się dobrze. Gdy z powodu budowy na dachu mieli jakieś uciążliwości, inwestor natychmiast pojawiał się w zniszczonym mieszkaniu i bez słowa naprawiał szkody za własne pieniądze.
Ale z czasem dawny dach zaczął tak przeciekać, że sąsiadom wysiadała instalacja elektryczna. Kilka mieszkań trzeba było wyłączyć z użytku. Zablokowane kominy spalinowe i wentylacyjne zmusiły wielu lokatorów do rezygnacji z gazu na rzecz droższego prądu. Trujące opary cofały się do mieszkań.
Dzisiaj mieszkańcy Północnej boją się rozbiórki. Na czas prac będą musieli się wyprowadzić - prawdopodobnie aż na trzy miesiące. Pytają, kto za to zapłaci.
Gromotka zapowiada, że spotkanie z mieszkańcami w tej sprawie odbędzie się po wyborze wykonawcy rozbiórki. Wedle oferty przetargowej, prace powinny zakończyć się w tym roku, ale to nic pewnego. Padają propozycje, żeby rozłożyć je na dwa lata i kilka etapów. Operacja będzie trudna, bo na dach nie może wjechać ciężki sprzęt.
Dziesięć lat temu oszacowano, że rozbiórka pochłonie dwa miliony złotych. Dzisiaj ta cena na pewno urośnie. Spółdzielnia będzie domagać się zwrotu kosztów od Jerzego G. Na razie to on, zanim poszedł siedzieć, wytoczył spółdzielni sprawę w sądzie. Chodzi o odszkodowanie od spółdzielni, która - wedle inwestora - źle wybudowała rezydencję.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN