"Miasto duchów" w Hiszpanii przeżywa boom. W Madrycie i okolicach tak brakuje mieszkań, że ludzie biorą wszystko

Niegdyś było symbolem krachu hiszpańskiego rynku nieruchomości. Teraz staje się symbolem tego, jak bardzo każde mieszkanie jest na wagę złotą. Chodzi o osiedle nieopodal Madrytu, do niedawna nazywane "miastem duchów". Właśnie tam zmierzają ci, dla których mieszkanie w stolicy jest marzeniem, czymś kompletnie poza finansowym zasięgiem. Już teraz, w niedawnym "mieście duchów", na każdy lokal do wynajęcia jest 70 chętnych. 

Agencje nieruchomości w Madrycie cieszą się wielkim zainteresowaniem i nie bez powodu. - Popyt jest absurdalny przez większą imigrację, ale też inne czynniki, a podaż spadła. Tylko te dwa wskaźniki, czyli popyt i podaż, sprawiają, że mieszkalnictwo zwariowało. Uważam, że jest to dobro podstawowe i rząd powinien jakoś zainterweniować - twierdzi Oscar de Miguel, mieszkaniec Madrytu.

Premier Pedro Sanchez wysłał list do samorządowców, w którym prosi o wsparcie dla jego nowego planu. Ten zakłada zwiększenie budżetu na inwestycje mieszkaniowe do 7 miliardów euro w ciągu najbliższych 4 lat. Premier potrzebuje wsparcia regionów, bo to one miałyby zapewnić 40 procent funduszy.

- O ile wiem, mieszkania są problemem nie tylko w Madrycie, ale i w całej Hiszpanii. Madryt jest miejscem wielkich możliwości, ludzie ściągają tu w poszukiwaniu pracy, ale stosunek zarobków do kosztów utrzymania nie jest dobry. Jest naprawdę ciężko - twierdzi Carmen, mieszkanka stolicy.

Według Banku Hiszpanii deficyt mieszkaniowy w kraju sięgnął 450 tysięcy lokali. Sytuacja w Madrycie jest poważna. Miasto rozrasta się na wzór Paryża czy Londynu. Ludzie w poszukiwaniu domów przeprowadzają się coraz dalej od centrum. Życiem tętni nawet to osiedle, które było symbolem kryzysu z 2008 roku i które zostało przezwane w mediach "miastem duchów".

- Przy obecnych cenach najmu kupienie czegoś w Madrycie jest niemożliwe. Ceny wystrzeliły w kosmos. Kupiliśmy mieszkanie pod miastem, bo tylko na to było nas stać - mówi Nestor Delgado, mieszkaniec Seseny.

Od 60 do 70 chętnych na wynajem mieszkania

Osiedle El Quiñón miało składać się z 13 tysięcy mieszkań, ale do momentu krachu na rynku nieruchomości udało się zbudować tylko pięć tysięcy. Część budynków stała pusta lub wręcz nieukończona. W obliczu deficytu, mimo braku dobrej komunikacji z centrum Madrytu, ludzie zainteresowali się nawet tą nieudaną inwestycją sprzed lat.

- Nie moglibyśmy spełnić marzenia o kupnie mieszkania w Madrycie ze względu na ceny. Sytuacja ekonomiczna tam i w Sesenie jest zgoła inna - twierdzi Katherine Hurtado, mieszkanka Seseny.

Katherine z mężem przenieśli się do Seseny, choć, jak sami mówią, zostawili w Madrycie wszystko - od lekarzy po pracę. Są skazani na dojazdy. Liczą, że infrastruktura się poprawi. Zresztą są tego znaki, bo do Seseny wróciły żurawie budowlane. Nowy inwestor chce dokończyć projekt sprzed lat.

- Mamy ogromne zapotrzebowanie na wynajem. Na każde mieszkanie mamy od 60 do 70 chętnych. Wszyscy mają bardzo dobre referencje. Codziennie przyjmujemy kogoś, kto jest zainteresowany wynajmem. Obecnie nawet nie wystawiamy ogłoszeń - tłumaczy Segis Gomez, agent nieruchomości z Seseny.

Rząd Hiszpanii kontra Airbnb

Wkrótce, tak jak w Madrycie, ceny mieszkań w Sesenie wzrosną. Chyba że uda się zwiększyć pulę dostępnych lokali. W tym celu hiszpański rząd nakazał gigantowi w branży najmu krótkoterminowego, firmie Airbnb, wykreślenie z portalu 65 tysięcy mieszkań. Ich właściciele mieli nie spełnić wymagań rządu dotyczących podania informacji lub posiadanej licencji. Najem krótkoterminowy daje się Hiszpanom we znaki też na inne sposoby.

- Mieszkania dla turystów to sytuacja daleka od tej, której byśmy chcieli. Nasz blok wypełnili głośni ludzie. Od siedmiu lat, gdy nastąpił boom turystyczny, regularnie mam od jednej do trzech nieprzespanych nocy w tygodniu - twierdzi Alba, mieszkanka Barcelony.

Alba w końcu nie wytrzymała i opuściła wynajmowane od lat mieszkanie. Hiszpanie, dla których turystyka jest znaczącą gałęzią gospodarki, mają dość najmu krótkoterminowego, czemu wiele razy dawali wyraz w trakcie demonstracji. Firma Airbnb odpowiedziała hiszpańskiemu rządowi, że kontrolowanie tego, czy wynajmujący przestrzegają lokalnych przepisów, nie jest jej obowiązkiem.

Czytaj także: