Na Ta-Bo nigdy nie czeka z kolacją żona. Mimo to mężczyzna nie czuje się samotny. "Dziewczyny" zmienia jak rękawiczki. Nie protestują, bo... są z plastiku.
45-letni japoński inżynier woli swoje lalki od prawdziwych kobiet, bo one zawsze mają dla niego czas. Nigdy nie przerywają, są wyrozumiałe i nie robią awantur. Ogólnie: same plusy. Każda lalka ma swoje imię i wdzianko. Z Emy Ta-Bo lubi oglądać telewizję. Wieczorem przebiera ją w piżamę i kładzie spać. Czasem zasypia przy niej.
Mężczyzna ma w swoim domu prawie 100 lalek. Wydał na nie już ponad 170 tys dolarów. Ale - jak mówi - nie żałuje, bo i tak nie mógłby żyć z prawdziwą kobietą. - One oszukują, czasem zdradzają i krzywdzą. Moje lalki nigdy mi tego nie zrobią. Każda z nich należy do mnie w 100 procentach - mówi Ta-Bo.
Japończyk kupuje lalki od dziesięciu lat. Twierdzi, że każda z nich jest dobrą inwestycją, bo nie ma żadnych zachcianek. Swojej Emy od czasu, do czasu kupi tylko jakiś ciuszek. Bez przymusu - żeby nie było monotonnie...
Japońskie źródła podają, że w kraju kwitnącej wiśni coraz więcej mężczyzn myśli podobnie jak Ta-Bo. W tokijskiej fabryce "Orient Industry" produkuje się miesięcznie ok. 80 lalek do złudzenia przypominających prawdziwe kobiety. Ich ceny są różne - w zależności od "wyposażenia" mogą kosztować od 850 do 5.500 dolarów. Japończycy w średnim wieku boją się samotności. Ale jeszcze bardziej boją się, że nikt ich nie zrozumie. Lalki produkowane w "Orient Industry" są idealnym rozwiązaniem. Nigdy przecież nie powiedzą: "wyjeżdżam do mamy!"
Źródło: Reuters, TVN24