Dla jednych wakacje to czas wypoczynku. Dla Micka Jaggera - walka o przetrwanie. Przebywający na urlopie 68-letni wokalista The Rolling Stones odwiedził w środę Cuzco w Peru i o mało nie został stratowany przez setki fanów koczujących po jego hotelem.
Mick Jagger przebywa w Peru od kilku dni i być może po środowym pobycie w Cuzco zdecyduje się na wcześniejszy wylot z kraju Inków. Piosenkarz, który chciał spędzić trochę czasu ze swoją dziewczyną i 12-letnim synem z pewnością już wie, że Peru nie jest miejscem dla niego i rodziny. Kolejną dobę wokalista nie miał spokoju i podróżował osłonięty gęstym parawanem ochroniarzy, kryjąc się przed tłumami fanów na lotnisku, ulicach miasta, czy w muzeach.
"Na czworaka" po czerwonym dywanie
W środowy wieczór Jagger zmierzał do limuzyny podstawionej pod drzwi jego hotelu. Miał jechać na kolację w jednej z restauracji, gdy został "zaatakowany" przez fanów i fotoreporterów. Chroniący lidera Rolling Stonesów "goryle" z trudem radzili sobie z naciskającym tłumem i kilka metrów na czerwonym dywanie musiało trwać w przypadku Jaggera wieczność. Piosenkarz czuł chyba, że robi się niebezpiecznie i do samochodu wszedł prawie "na czworaka".
W czwartek Mick Jagger ma zaplanowane zwiedzanie Machu Pichcu. Potem chce jeszcze odwiedzić stolicę kraju, Limę. Po pełnym wrażeń dniu w Cuzco wygląda więc na to, że nie tylko w Andach piosenkarz będzie miał "pod górkę".
Źródło: Reuters