Nie łatwo dotrzeć na kraniec świata, a jeszcze trudniej - jak przekonała się o tym Martyna Wojciechowska - z niego wrócić. Dziennikarka i podróżniczka utknęła w pół drogi z Samoa do Polski z powodu poważnej awarii silnika samolotu, którym leciała. Po kilku godzinach oczekiwania podstawiono nowy samolot i cała ekipa odleciała do Frankfurtu.
Wojciechowska pojechała wraz z pięcioosobową ekipą TVN kręcić kolejny odcinek "Kobiety na krańcu świata" na Samoa. Droga do domu zapowiadała się na naprawdę długą: wylot ze stolicy tego malutkiego kraju położonego na Oceanie Spokojnym na wschód od Australii, potem międzylądowanie na w Auckland na Nowej Zelandii, dalej Sydney, Hong Kong, Frankfurt i w końcu Warszawa.
Łącznie 60 godzin na pokładach samolotów i trzy dni w drodze.
Awaryjne lądowanie w Hong-Kongu
Jak informowała agentka Wojciechowskiej Katarzyna Frydrych, kłopoty zaczęły się po wylocie z Hong Kongu. Po około czterech godzinach od startu okazało się, że Boeing 747-400 "Jumbo Jet" linii Cathay Pacific ma awarię silnika. Pilot samolotu zadecydował o powrocie do portu macierzystego.
Po ponad ośmiu godzinach w powietrzu Jumbo Jet z 400 pasażerami na pokładzie lądował awaryjnie w Hong-Kongu. Tu na szczęście obyło się bez przygód a kilka godzin później został podstawiony, którym ekipa odleciała do Franfurtu.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn