- W życiu nie widziałem tylu osób wychodzących z koncertu - powiedziała fanka 24-letniej piosenkarki Amy Winehouse. - To jedna z najsmutniejszych nocy w moim życiu - dodał dziennikarz muzyczny Andy Coleman.
Takie były wrażenia po koncercie utalentowanej piosenkarki soul Amy Winehouse w National Indoor Arena w Birmingham. Najpierw artystka spóźniła się na koncert, później zaczęła obrażać fanów, wreszcie - tragicznie zaśpiewała, upuściła mikrofon i zeszła ze sceny.
- Coś wam powiem. Po pierwsze buczycie. A jeśli buczycie, to znaczy, że jesteście frajerami, bo kupiliście bilet - zaczęła z półgodzinnym opóźnieniem swój "występ" Winehouse. - Po drugie, do tych wszystkich, którzy buczą - tylko poczekajcie, aż mój mąż wyjdzie z więzienia - dodała.
Kiedy chwyciła w ręce mikrofon, nie było wcale lepiej. - Jej śpiew był okropny, poza linią melodyczną i bełkotliwy. Śpiewała przez 50 minut, pijąc (alkohol - red.) przez cały czas - powiedział jeden z oburzonych fanów. - "Valerie" była moją ulubioną piosenką, ona ją zmasakrowała - lakonicznie skomentował inny.
- Widziałem niesamowicie utalentowaną artystkę, zredukowaną do łez, potykającą się o scenę i - co jest niewybaczalne - bluźniącą na publikę - napisał dziennikarz "The Birningham Mail".
Winehouse: wielki talent, ale...
Amy Winehouse uznana jest za bardzo obiecującą artystkę. W lutym nagrodzono ją nagrodą Brit Award dla najlepszej piosenkarki. Ma wielki potencjał muzyczny, ale nie najlepiej potrafi poukładać sobie życie. Tajemnicą poliszynela są jej problemy alkoholowe i związane z narkotykami. Jej mąż, Blake Fiedler-Civil, oskarżony jest o ciężkie uszkodzenie ciała i znajduje się w areszcie.
Źródło: AFP, "Bild"