Kłopoty zaczęły się, gdy okręt wyruszył na swój pierwszy rejs bojowy w maju. USS G.H.W. Bush wypłynął z portu Norfolk na wschodnim wybrzeżu USA i skierował się ku Oceanowi Indyjskiemu, na którym pozostaje do dziś. W najbliższych tygodniach rozpocznie powrót do ojczyzny.
Codzienny problem
Przez te wszystkie miesiące na morzu załoga okrętu niemal bez przerwy zmaga się z bardzo palącym problemem. Notorycznie psuje się system kanalizacyjny i ponad sześciotysięczna załoga czasem zostaje nawet bez ani jednej działającej toalety.
Marynarze i lotnicy muszą spędzać nawet godzinę na przemierzaniu wnętrza wielkiego okrętu (300 metrów długości, 100 tysięcy ton wagi) w poszukiwaniu miejsca, w którym mogą załatwić swoją potrzebę. Na pokładzie jest 130 toalet, więc znalezienie tej akurat działającej urasta do rangi poważnego problemu. Często wysiadają wszystkie w przedniej lub tylniej części okrętu, albo te położone na jednym pokładzie.
Wadliwe wychodki obniżają sprawność bojową okrętu, bo biegający w poszukiwaniu działającej toalety marynarze nie są gotowi na sytuacje awaryjne i marnują swój czas. Ponadto w desperacji załatwiają się pod prysznicami czy do zmywaków. Niektórzy mają robić to do butelek, które wyrzucają za burtę. Część w stylu marynarzy sprzed wieków załatwia się wprost do morza, co jest to zabronione - nie ma do takich operacji odpowiednich miejsc i łatwo wypaść za burtę.
Dowództwo utrzymuje, że winę za problemy ponoszą marynarze, którzy wrzucają do toalet różne przedmioty, które blokują rury próżniowego systemu kanalizacyjnego. Od początku misji w maju technicy spędzili 10 tysięcy godzin pracy nad usuwaniem usterek. To średnio 25 awarii tygodniowo. Pomimo tego problem nie ustępuje.
Źródło: navytimes.com
Źródło zdjęcia głównego: US Navy