Chińska giełda zaliczyła w ostatnich trzech tygodniach ponad 20 proc. spadek. Władze robią wszystko, by zatrzymać krach. Być może jednak to tylko tzw. korekta, czyli ochłodzenie rozgrzanych głów inwestorów. - Zapala się lampa alarmowa, bo Chiny mają poważny problem strukturalny jeśli chodzi o gospodarkę - podkreślił w TVN24 Biznes i Świat Radosław Pyffel z Centrum Studiów Polska-Azja. Z kolei Krzysztof Szumski, były ambasador RP w Chinach, zaznaczył, że "w Chinach jest bardzo dużo drobnych giełdowych graczy, w granicach 80-90 mln. Oni ten krach na pewno bardzo boleśnie odczują".
Zdaniem Szumskiego ci drobni gracze "byli przekonani, że na giełdzie można tylko wygrywać". - Podobne rzeczy już się w Chinach zdarzały. W 2007 roku kiedy byłem ambasadorem w Pekinie też był dość głęboki krach na giełdzie, ale to nie miało jakiegoś zasadniczego wpływu na rozwój gospodarczy kraju - ocenił. I dodał, że trudno na razie powiedzieć, jakie dziś będą "skutki tego załamania, ale trzeba być bardzo ostrożnym".
Jeszcze poczekajmy
Z kolei Radosław Pyffel z Centrum Studiów Polska-Azja ocenił, że "na razie za wcześniej jest na to, żeby mówić o krachu".
- Możemy mówić o pewnej korekcie. Ja bardziej na to całe zjawisko spoglądałbym w kategoriach emocji, które wywołuje. Zapala się lampa alarmowa, bo Chiny mają poważny problem strukturalny jeśli chodzi o gospodarkę. Może on powracać - podkreślił. Ekspert zaznaczył, że w tym samym czasie ma miejsce w Chinach kilka procesów. - Przechodzą z gospodarki proeksportowej na taką opartą na rynku wewnętrznym, poluzowano politykę monetarną, obniżono stopy procentowe, ludzie zaczęli inwestować w giełdę i w instytucje niebankowe - wyliczył. - A ci inwestując zadłużyli się. Ponieważ ceny nieruchomości zaczęły spadać, to ludzie postanowili inwestować w giełdę. Chiński rząd musi powstrzymać efekt paniki. Zwłaszcza, że nie ma do czynienia z profesjonalistami, ale z drobnymi inwestorami - dodał.
Sytuację w Chinach przeanalizował Robert Stanilewicz.
Autor: mn / Źródło: TVN24 Biznes i Świat