Kiedyś kupowaliśmy to, co było na półkach. Dzisiaj to producenci walczą o naszą uwagę. Chcą, żebyśmy na półkach widzieli tylko ich produkty. I udaje im się.
Jak jednak sprawić, by klient widział to, co chce sprzedawca? Ano, trzeba wiedzieć dokładnie, gdzie klient patrzy. Oto ich broń. Okulary do "eye-trackingu", czyli "śledzenia oczu".
- To zysk dla wszystkich. Producenci wiedzą, gdzie w sklepie umieszczać produkt, sprzedawcy wiedzą zaś, które półki cieszą się największym zainteresowaniem - i mogą od dostawców brać za więcej pieniędzy za udostępnianie najbardziej eksponowanych powierzchni - tłumaczy Christoph Lampert z firmy Tobii, producenta okularów.
Eksperymenty wyglądają następująco - kilka lub kilkadziesiąt osób zakłada okulary, a potem wszystko, co zobaczyli, jest poddawane badaniom. Wynajęcie urządzenia kosztuje kilka tysięcy euro, zakup - dwadzieścia tysięcy. Ale podobno warto.
Nie patrz w górę!
Okulary pozwalają też sprawdzić funkcjonalność stron internetowych - czy to, co w nich ważne, jest w zasięgu wzroku. Ale głównie chodzi o dotarcie z gotowym produktem do konsumenta - nawet na zwyczajnej sklepowej półce. Bo okazuje się, że tak zwana górna półka wcale nie jest najlepsza. - Na poziomie wzroku widzimy wszystko bardzo ładnie. To co poniżej, w miarę dobrze, a tego, co nad nami, w ogóle nie widzimy - tłumaczy Piotr Kucharczyk, ekspert od merchandisingu.
A producent okularów i tak radzi listę zakupów spisać sobie na karteczce...
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24