Moris, siedmioletni golden retriever, podczas spaceru dotknął znaku drogowego, który - jak się okazało - był pod napięciem. Zwierzę nie przeżyło, a władze gminy Zamość (woj. lubelskie) sprawdzają, dlaczego doszło do dramatu. - Być może śmierć tego biednego zwierzęcia uratowała komuś życie - mówi wójt gminy.
"To było głuche uderzenie. Takie, jakie wywołuje defibrylator" - opowiada "Tygodnikowi Zamojskiemu" właściciel siedmioletniego psa, który został śmiertelnie porażony prądem. Zwierzę dotknęło znaku drogowego, który z powodu awarii był pod napięciem.
Moris 12 czerwca był na wieczornym spacerze z właścicielami w Kalinowicach pod Zamościem. Był prowadzony na smyczy. Do porażenia doszło, kiedy zbliżył się do znaku drogowego przypominającemu kierowcy, że jedzie drogą z pierwszeństwem przejazdu.
Pod napięciem
"Psa odrzuciło od znaku. Żona chciała do niego podbiec, na szczęście ją powstrzymałem" - relacjonował właściciel w rozmowie z lokalnymi reporterami. Dodaje, że po pewnym czasie wrócił na miejsce z miernikiem. Mężczyzna opowiada, że znak był pod napięciem 230 V.
Siedmioletni golden retriever nie przeżył.
- To strasznie przykra historia. Trzeba podkreślić, że mogło to doprowadzić do śmiertelnego porażenia na przykład dziecka. Można powiedzieć, że śmierć tego pieska mogła komuś uratować życie - podkreśla w rozmowie z tvn24.pl Ryszard Gliwiński, wójt gminy Zamość.
Szukają odpowiedzi
Wójt podkreśla, że obecnie trwa wyjaśnianie, jak to się stało, że znak drogowy był pod napięciem.
- Wiadomo, że kabel zasilający lampy uliczne był uszkodzony. Woda sprawiła, że było przebicie na znak. W pierwszej chwili myśleliśmy, że podczas instalowania znaków doszło do uszkodzenia istniejącej już instalacji - opowiada wójt.
Po przeanalizowaniu dokumentacji okazało się, że znak drogowy był wkopany jeszcze przed pojawieniem się lamp ulicznych.
- Być może doszło do błędu podczas zakładania instalacji. Niewykluczone jest też to, że ktoś uszkodził kabel, kopiąc w pobliżu miejsca zdarzenia. Sprawdzamy też, czy do porażenia mogły doprowadzić też gryzonie - dodaje Ryszard Gliwiński.
Oświetlenie w Kalinowicach działa od 2017 roku.
- Sprawdzamy, od kiedy znak stanowił zagrożenie dla osób postronnych. Raz jeszcze chciałbym zaznaczyć, że wszyscy jesteśmy poruszeni tym zdarzeniem - kończy wójt.
Źródło: TVN24 Łódź/Tygodnik Zamojski
Źródło zdjęcia głównego: Tygodnik Zamojski