Z kolejnymi dniami od zaginięcia Nero jego właściciele powoli tracili nadzieję. Pies uciekł z posesji w Michałowicach (Dolnośląskie) i niemal miesiąc nie było po nim śladu. Po dokładnie 25 dniach, zupełnie przypadkiem, znaleźli go turyści. W rejonie Śnieżnych Kotłów zboczyli ze szlaku. Labrador leżał między skałami. Był wycieńczony, nie miał siły stanąć na nogi.
Ostatnie dni dla Kamila Czapiewskiego i jego rodziny ubiegały pod znakiem smutku. Pod koniec września ich ukochany psiak uciekł i nie wrócił.
- Mamy dwa psy, które biegają po dużym wybiegu, na porządnej działce. Tamtego dnia bawiły się razem. Ten drugi pies otworzył jedne drzwi, potem kolejne i razem z Nero zwiały poza ogród. Jeden pies wrócił, Nero niestety już nie - mówi właściciel psa Kamil Czapiewski.
Szukali, rozwieszali ogłoszenia, udostępniali informacje na portalach społecznościowych. Od czasu do czasu ktoś podsyłał zdjęcia biszkoptowych labradorów, kręcących się po okolicy, ale żaden z nich nie był tym właściwym.
- 25 dni szukaliśmy naszego psa. Powoli nadzieja w nas gasła - przyznaje Czapiewski.
Ratunek przyszedł z dołu
W Karkonoszach była grupa turystów z Warszawy. W okolicy Śnieżnych Kotłów postanowili zboczyć ze szlaku. Jak się okazało, była to decyzja na wagę życia i śmierci, bowiem w dolnych partiach, między kamieniami, zobaczyli labradora. Był wykończony, nie miał siły stać, jedna z łap była dość mocno rozcięta. Nero ledwo żył.
Turyści zadzwonili do GOPR, ratownicy poinformowali wolontariuszy z fundacji dla zwierząt Mondo Cane i razem udali się w góry. Szybko zlokalizowali czworonoga.
- Akcja nietypowa ze względu na psa, ale jak każda inna. Pan z fundacji podał mu lek uspokajający, ale i tak był spokojny z powodu wyczerpania. Współpracował z nami, słuchał się, leżał grzecznie. Nie było z nim problemu - relacjonuje Roman Gąsior, ratownik GOPR, biorący udział w akcji ratunkowej.
Problemy były z dostępem do miejsca, gdzie pies leżał. Trzeba było kawałek przenieść go na rękach, dopiero później ratownicy położyli go na nosze.
- To był trudny teren, był problem z wyjściem. Później już szlakiem zeszliśmy w dół. Pies był wykończony, sam na pewno by nie wyszedł - dodaje Gąsior.
Pies wraca do zdrowia
Z gór trafił do schroniska, a potem już od razu do lecznicy dla zwierząt. Tam dostał kroplówkę. Jego stan był krytyczny, był skrajnie odwodniony. Okazało się jeszcze, że pies choruje na padaczkę.
Kiedy do właścicieli zadzwonił telefon, że ich pies znalazł się w górach, nie mogli uwierzyć. - Z Michałowic do Śnieżnych Kotłów jest z pięć kilometrów. Może przez tę padaczkę. Dostał ataku i w amoku poszedł przed siebie. Nie wiedział, gdzie się znajduje - zastanawia się Kamil Czapiewski.
W tym momencie to nie ma już większego znaczenia. Ważne, że pies się znalazł i powoli - już w swoim domu - dochodzi do siebie. Pije wodę i ma całkiem spory apetyt. Kontrolnie jeszcze będzie badał go weterynarz, ale wszystko wskazuje na to, że przed Nero jeszcze wiele lat beztroskiego, psiego życia.
Psa znaleziono w okolicy Śnieżnych Kotłów w Karkonoszach:
Autor: ib/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Roman Gąsior/Jeleniogórski Wolontariat dla Zwierząt. Mondo Cane