Ponad 17 lat temu na dachu jednego z wrocławskich wieżowców doszło do eksplozji bomby. W wybuchu zginął 40-letni monter anten. W sprawie oskarżono trzech mężczyzn. Jeden z nich współpracował ze śledczymi i już wcześniej został skazany na pięć lat więzienia w zawieszeniu na 10 lat. Dwóch pozostałych Sąd Apelacyjny we Wrocławiu skazał teraz na trzy lata pozbawienia wolności. Bez zawieszenia.
- Był straszny wybuch. Zatrzęsły się okna. Leciały szczątki ludzkie - relacjonowała, 5 stycznia 2001 roku, jedna z mieszkanek ulicy Bulwar Ikara we Wrocławiu. Tymi słowami opisywała eksplozję, która tego dnia miała miejsce na dachu jednego z wieżowców.
Mieli serwisować anteny, odkryli bombę
W momencie wybuchu na dachu przebywało dwóch mężczyzn. Pracowali jako monterzy sieci elektrotechnicznych. Mieli sprawdzić stan anten zbiorczych. Ich uwagę przykuła leżąca na dachu reklamówka. W niej znajdowało się urządzenie wybuchowe, które wyciągnął 40-letni monter. Doszło do eksplozji. Mężczyzna zginął na miejscu. Drugi przeżył. Prawdopodobnie tylko dlatego, że chwilę wcześniej przeszedł w miejsce, które znajdowało się poza polem rażenia.
Tajemniczej sprawy początkowo nie udało się rozwikłać. Śledztwo zostało umorzone. Wszystko dlatego, że zamieszane w zdarzenie osoby przysięgły sobie, jak wskazały później w zeznaniach, że będą "trzymać gęby na kłódkę".
Zleceniodawca, konstruktor i pośrednik
- Przełom nadszedł kilkanaście lat później, gdy ta zmowa milczenia została przerwana. Doszło do tego w trakcie innego postępowania. Wówczas jedna z zatrzymanych osób zdecydowała się na procesową współpracę z prokuraturą i opowiedziała między innymi o tym zdarzeniu - informował, w styczniu 2017 roku, Robert Tomankiewicz z Dolnośląskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej we Wrocławiu.
Okazało się, że tłem sprawy były rozgrywki w świecie przestępczym. Trzy osoby, których nazwiska powiązano z eksplozją, były znane śledczym z kartotek. Jak ustalili prokuratorzy pod koniec 2000 roku Wiesław B. zamówił urządzenie wybuchowe. To wykonał Witold M. Siła rażenia miała wystarczyć do zniszczenia samochodu osobowego. M. wykonał zlecenie i poprosił swojego znajomego, Macieja A., by przechował urządzenie. Ten na schowek wybrał dach budynku.
"Żyję ze świadomością bycia sprawcą tragedii"
Ze śledczymi współpracował Witold M., konstruktor bomby. Sąd uznał go za winnego i przychylił się do wniosku oskarżyciela publicznego o nadzwyczajne złagodzenie kary. Tym samym M. został skazany na 5 lat więzienia w zawieszeniu na 10 lat. "Żyję i będę żył ze świadomością bycia sprawcą tej tragedii. Chociaż nie jestem bezpośrednim sprawcą, ale jednak zawsze sprawcą" - napisał M. w liście do żony zabitego montera.
W kwietniu 2017 roku przed sądem stanęło dwóch pozostałych oskarżonych. Kilka miesięcy później zostali skazani. Temu, który ładunek ukrył na dachu wymierzono karę 2,5 lat więzienia. Jego zleceniodawca miał, zgodnie z decyzją sądu, spędzić za kratami dwa lata. Wyrok był jednak nieprawomocny. Mężczyźni, za pośrednictwem swoich obrońców, złożyli apelacje. Od rozstrzygnięcia odwołała się też prokuratura i żona zmarłego, która była oskarżycielem posiłkowym.
Do więzienia na trzy lata
13 marca Sąd Apelacyjny we Wrocławiu wydał wyrok w tej sprawie. - W stosunku do obu oskarżonych sąd zmienił wyrok sądu pierwszej instancji. Wymiar kary został podwyższony do trzech lat pozbawienia wolności - informuje Witold Franckiewicz, rzecznik sądu. I dodaje: nie przyjęto, że bomba pozostawiona na dachu stwarzała zagrożenie dla zdrowia i życia wielu osób. - Nie stworzyła powszechnego niebezpieczeństwa. Jej siła rażenia nie spowodowałaby zawalenia się budynku. Zagrażała tylko osobom będącym na dachu - przekazuje Franckiewicz.
Sędzia Edyta Gajgał, cytowana przez "Radio Wrocław", w ustnym uzasadnieniu wyroku powoływała się też na ustalenia biegłego. - Gdyby ten przyrząd został pozostawiony w tym miejscu, w którym umieścił go oskarżony, a nie doszłoby do znalezienia tego przedmiotu, do ingerencji w niego przez pokrzywdzonego, to z bardzo wysokim prawdopodobieństwem można stwierdzić, że pozostawałby tam do dzisiaj - opisywała sędzia. W przypadku Macieja A., czyli mężczyzny który ukrył bombę, przyjęto że nieumyślnie spowodował śmierć montera. - Co do Witolda B. przyjęto, że nie doszło do podżegania do przechowywania ładunku, ale do jego posiadania - mówi sędzia Franckiewicz.
Wyrok jest prawomocny. Choć żona zabitego montera zapowiedziała złożenie kasacji do Sądu Najwyższego.
Bomba eksplodowała na dachu wieżowca przy ulicy Bulwar Ikara:
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: archiwum TVN24