Zatrzymany powinien być dokładnie przeszukany, jeszcze zanim trafi do radiowozu - mówił w studiu TVN24 były policjant Andrzej Mroczek, odnosząc się do piątkowego postrzelenia dwóch funkcjonariuszy we Wrocławiu. Ocenił, że kryminalni mogli zaufać kolegom z innego pionu, którzy wcześniej zatrzymali Maksymiliana F. - Jest dużo pytań dotyczących procedur - dodał ekspert.
Gość TVN24 zaznaczał, że sytuacja, do której doszło w piątek we Wrocławiu, jest dla policji nadzwyczajna. - Dotyczy ona bezpośrednio policjantów, którzy doznali bardzo ciężkich obrażeń. Z pewnością okoliczności będą przedmiotem wyjaśniania, układania sekwencji zdarzeń - mówił Andrzej Mroczek, były policjant, wykładowca Collegium Civitas. Zaznaczył przy tym, że gospodarzem sprawy jest prokuratura i to od niej będzie zależeć, ile informacji trafi do opinii publicznej.
- Wszystko jednak wskazuje na to, że policjanci poruszali się radiowozem nieoznakowanym, zatem byli to funkcjonariusze pionu kryminalnego. W autach nieoznakowanych nie ma zabezpieczenia pomiędzy fotelami z przodu i tyłu auta w formie plexi - opowiadał były policjant.
"Został popełniony błąd"
Ekspert na antenie TVN24 zaznaczył, że okoliczności zdarzenia będą rekonstruowane między innymi na podstawie tego, gdzie znalezieni zostali zaatakowani policjanci. - Układ ich ciał, to jak zostali znalezieni i umiejscowienie ran wlotowych będzie świadczyło o tym, w jakich pozycjach byli w momencie zdarzenia i w jakiej pozycji był strzelec - zaznaczał Andrzej Mroczek.
Podkreślił, że przed umieszczeniem w radiowozie 44-latek powinien zostać dokładnie przeszukany.
- Zostały złamane zasady konwojowania - powiedział gość TVN24. Zaznaczył, że znaczenie ma też to, czy ścigany miał na sobie kajdanki. - Jeżeli tak, to czy były one metalowe czy plastikowe? Trzeba będzie wyjaśnić, czemu dłonie miał z przodu. Zdarzało się nieraz, że policjanci zakładali kajdanki z tyłu osobom, które popełniły przestępstwa o mniejszym znaczeniu czy nawet wykroczenia. A tu konwojowany był ścigany listem gończym - zauważył Andrzej Mroczek.
"Mogli zaufać kolegom"
Gość TVN24 przytoczył też nieoficjalną informację, z które wynika, że zaatakowani policjanci nie byli funkcjonariuszami, którzy wcześniej zatrzymali Maksymiliana F. - Jest informacja, że zatrzymania dokonali inni policjanci i zatrzymany został przekazany drugiemu patrolowi pionu kryminalnego (...). Policjanci mogli po prostu zaufać kolegom, że wszystko jest w porządku, że mężczyzna został przeszukany - mówił gość TVN24.
Zaznaczył, że wszystko wskazuje na to, że strzelec atakował, siedząc na tylnym fotelu. - Gdyby na tyle siedział inny policjant, to nie byłoby takiego zaskoczenia. Strzelec miał swobodę w działaniu, dlatego jest dużo pytań dotyczących procedur - oceniał Mroczek.
Podkreślił, że wszyscy policjanci "liniowi", którzy mają bezpośredni kontakt z niebezpiecznymi przestępcami muszą być przeszkoleni w zakresie procedur związanych z zatrzymywaniem i transportowaniem osób, które mogą stwarzać zagrożenie.
Atak na policjantów
Maksymilian F. był ścigany listem gończym i miał odsiadywać karę pół roku pozbawienia wolności, między innymi za oszustwa. W piątek wieczorem został zatrzymany przez policję. Po godzinie 22.30 oddał strzały z broni palnej w kierunku przewożących go policjantów, prawdopodobnie w samochodzie.
Mundurowi w poważnym stanie trafili do szpitala. Przed przetransportowaniem na szpitalny oddział konieczna była ich reanimacja. Obecnie ich stan określa się jako ciężki. Z naszych informacji wynika, że jeden ma ranę postrzałową za prawym uchem, drugi postrzał skroni.
44-latek został zatrzymany w sobotę po godzinie 9. Usłyszał zarzut usiłowania zabójstwa dwóch policjantów, za co grozi mu dożywocie.
Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: KWP Wrocław