Wrocławska prokuratura przedstawiła Jackowi M. zarzut publicznego znieważenia oraz nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych i wyznaniowych. Chodzi o jego przemówienie z 11 listopada 2017 roku.
Jacek M. został wydalony ze stanu kapłańskiego pod koniec września 2016 roku. Było to pokłosie jego kontrowersyjnych wypowiedzi w mediach i kazania wygłoszonego na mszy poprzedzającej marsz w ramach obchodów rocznicy powstania Obozu Narodowo-Radykalnego w Białymstoku. Po tych uroczystościach dostał on od przełożonych całkowity zakaz "jakichkolwiek wystąpień publicznych oraz organizowania wszelkiego rodzaju zjazdów, spotkań i pielgrzymek, a także wszelkiej aktywności w środkach masowego przekazu, w tym w środkach elektronicznych".
Były już duchowny nie zaprzestał jednak działalności. Nadal aktywny w internecie, nie stroniący od kontrowersyjnych, mocnych wypowiedzi, stał się liderem wrocławskich narodowców.
Zarzuty po marszu
11 listopada 2017 roku stanął na czele Marszu Polski Niepodległej. Ramię w ramię chociażby z Piotrem Rybakiem, który wcześniej za spalenie kukły Żyda został zobowiązany przez sąd do odbywania kary w systemie dozoru elektronicznego. Przez marsz nie stawił się o czasie w domu, za co potem został skierowany do więzienia.
Prawie dwa tysiące osób przeszło wówczas ulicami Wrocławia. Metą pochodu był rynek, gdzie były ksiądz z platformy zamontowanej na dachu dostawczego busa wykrzykiwał do zgromadzonych np.:
- To, że synagogi mogą tutaj stać, na naszej polskiej ziemi we Wrocławiu, to że Dutkiewicz i Żydzi mogą się w nich upajać talmudyczną nienawiścią, to jest wynik naszej tolerancji graniczącej z brakiem roztropności - grzmiał.
Między innymi ten cytat wskazał w swoim postanowieniu o przedstawieniu zarzutów prokurator Justyna Trzcińska z Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Stare Miasto. To właśnie tam toczy się postępowanie przeciwko Jackowi M. Po uzyskaniu opinii biegłych, którzy analizowali przemówienie, usłyszał zarzut.
Grozi do trzech lat więzienia
- Podejrzanemu zarzucono publiczne znieważenie oraz nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych i wyznaniowych wobec osób narodowości żydowskiej i ukraińskiej podczas zgromadzenia w dniu 11 listopada 2017 roku. Jacek M. nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów i odmówił złożenia wyjaśnień. Podstawą powyższych ustaleń jest zebrany w toku postępowania materiał dowodowy, w szczególności w postaci nagrania przebiegu zgromadzenia i wystąpienia Jacka M. z dnia 11 listopada 2017 roku - informuje Justyna Pilarczyk, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Byłemu księdzu grozi kara do trzech lat więzienia.
Marsz, w okolicach Przejścia Świdnickiego, próbowała zablokować niewielka grupa Obywateli RP i reprezentantek Strajku. Kontrmanifestanci spotkali się z agresją słowną i fizyczną. Byli lżeni, opluwani, w ich stronę leciały odpalone race. Niedługo potem zostali obwinieni przez policję o przeszkadzanie w przebiegu niezakazanego zgromadzenia. Większość zostało już uniewinnionych przez sąd.
Będą kolejne?
Niewykluczone, że były ksiądz usłyszy kolejne zarzuty związane z innym kontrowersyjnym wystąpieniem.
13 grudnia 2018 roku, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, M. ponownie stanął na czele - tym razem - kilkusetosobowego marszu Antykomuna w stolicy Dolnego Śląska. W jego trakcie spalił fotografię Tadeusza Mazowieckiego, premiera pierwszego niekomunistycznego rządu, nazywając go m.in. "zdrajcą".
Zawiadomienie do prokuratury złożyli m.in. syn byłego premiera, a także prezydent Wrocławia Jacek Sutryk. Śledczy badają tę sprawę.
Autor: ib/ ks / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław