27 stycznia po południu właściciel sportowego dodge'a challengera pojawił się w myjni przy ulicy Zakładowej. Gdy za usługę polerowania felg płacił 150 złotych, nie mógł przypuszczać, że kilka minut później jego auto zostanie uszkodzone przez pracownika myjni. A straty będą dużo wyższe niż cena, którą zapłacił za wykonanie usługi.
"Wyjedziesz, przejedziesz się"
Na zapisie z kamery monitoringu umieszczonej w biurze myjni najpierw widać pracownika myjni. Mężczyzna mówi do klienta: - To ja bym prosił, żeby pan wyjechał tym autem i stanął mi tutaj. Klient - jak twierdzi szefowa myjni, to właściciel dodge'a - stoi na zewnątrz pomieszczenia. Na nagraniu słychać niewyraźny fragment odpowiedzi: - (...) wyjedziesz, przejedziesz się. Na co pracownik myjni odpowiada: - Tak? Dobra. Po chwili mężczyźni wchodzą do biura. Rozmawiają, regulują opłatę, a pracownik załatwia formalności. Wszystko trwa ponad dwie minuty. W końcu pracownik wstaje od biurka. I słyszy od klienta: - Jak wsiądziesz, to wciśnij start i możesz wyjechać. Mężczyźni jeszcze chwilę rozmawiają i odchodzą.
Cofa, odjeżdża, wpada w poślizg i uderza w drzewo
To, co stało się później, widać na nagraniu z drugiej kamery. Klient chodzi po parkingu, a pracownik kieruje się prosto do sportowego auta. Wsiada do środka i odpala samochód. Powoli cofa. I skręca w lewo. Po chwili wykonuje jeszcze jeden skręt, rozpędza się, traci panowanie nad autem, wpada w poślizg i kończy jazdę. Dalszy efekt widać z kolei na nagraniu udostępnionym przez pracownika pomocy drogowej. Samochód został rozbity na stojącym przy parkingu drzewie. Na wideo słychać też wymianę zdań pomiędzy nagrywającym, a klientem. Ten wymienia parametry zniszczonego dodge'a: niemal 500 koni mechanicznych mocy i 6,4 litra pojemności silnika. Wartość auta oszacował na około 200 tysięcy złotych.
Nie zrozumieli się?
Na ostatnim z nagrań pada sformułowanie: "Jeden z pracowników myjni postanowił przejechać się tym samochodem po parkingu i rozwalił panu auto. Fantazja go poniosła, za duża moc w silniku i rozbił panu dodge'a challengera". - Chciał mi się dać przejechać. Byłem bardzo zajarany tym autem. Nie ukrywajmy, że właścicielowi tego auta podobało się, że zachwycam się jego samochodem. Poprosiłem, czy mogę wyjechać, a on powiedział krótko: "to jedź". Wziąłem kluczyki i w zasadzie wykonałem polecenia klienta - twierdzi pan Tomasz, pracownik myjni, który rozbił auto klienta. Z kolei jak opisuje "Gazeta Wrocławska" , której udało porozmawiać się z właścicielem zniszczonego auta, ten kategorycznie zaprzecza, by pozwolił pracownikowi myjni jeździć. Mężczyzna podkreśla, że auto miało zostać jedynie przestawione w inne miejsce. "Na pewno nie powiedział niczego, co pracownik myjni mógłby zinterpretować jako zgodę "na przejechanie się" samochodem dalej niż kilka metrów, żeby umożliwić wyczyszczenie felg" - czytamy na portalu "Gazety Wrocławskiej". Pan Tomasz utrzymuje, że po wyjechaniu z myjni chciał stanąć przy biurze. Jednak miał na to nie mieć miejsca. - Musiałem zrobić większe kółko. Chciałem wyjechać na prostą, była tam pani na rowerze, która jechała mi prosto na maskę. Chciałem skręcić delikatnie w prawo, ale nie skręciłem, bo wpadłem w poślizg. Straciłem panowanie nad kierownicą i auto samo pojechało - relacjonuje to, jak doszło do kolizji z drzewem. Dlaczego wsiadł za kierownicę mimo braku prawa jazdy? O to zapytała mężczyznę Małgorzata Marczok, reporterka TVN24. - Wie pani, dodge challenger, 500 koni, cztery sekundy do setki. To chyba wszystko tłumaczy. Myślę, że każdy mężczyzna by się przejechał - stwierdził pracownik myjni. I dodał, że żałuje tego, co się stało.
Dwa mandaty dla pracownika. Myjnia do likwidacji
O kolizję zapytaliśmy policję. - Podczas usługi mycia samochodu pracownik myjni przeparkowywał pojazd. Podczas tego manewru stracił jednak panowanie nad samochodem i uderzył w drzewo - informował Krzysztof Marcjan z biura prasowego wrocławskiej policji. Dodał, że mężczyzna został ukarany dwoma mandatami. Jednym za kierowanie pojazdem pomimo braku uprawnień, a drugim za spowodowanie kolizji. W sumie pan Tomasz ma do zapłacenia 700 złotych. Zderzenie odbiło się też na działalności, istniejącej od 2001 roku, myjni samochodowej. Właścicielka myjni otrzymała wypowiedzenie umowy najmu. - To był wybryk mojego pracownika. On bardzo tego żałuje, a największe konsekwencje ponosi myjnia - podkreśla Anna Łubniewska, właścicielka myjni. I zaznacza, że jej pracownik nie powinien się znaleźć w tym miejscu i nie powinien wsiadać do auta. Jej zdaniem do sytuacji doszło przez brak wyobraźni zarówno ze strony pracownika, jak i klienta. Podkreśla jednak, że ten ostatni w obliczu okoliczności, w których się znalazł, zachował "niesamowity spokój".
Autorka/Autor: tam/gp/kwoj
Źródło: TVN24 Wrocław, Gazeta Wrocławska
Źródło zdjęcia głównego: zapis z kamery monitoringu na myjni samochodowej/ POMOC DROGOWA WROCŁAW AUTO-HARD