W poniedziałek rano 41-letni mieszkaniec Kłodzka chwilę po wyjściu z przychodni nagle zasłabł na ulicy i zmarł. Kierownik placówki tłumaczy, że pacjent nie zastosował się do zaleceń lekarza i nie poczekał na karetkę, która miała go odwieźć do pobliskiego szpitala.
Mężczyzna przyszedł w poniedziałek rano do Specjalistycznej Przychodni Lekarskiej w Kłodzku (woj. dolnośląskie). Po wykonaniu badania lekarz placówki stwierdził, że pacjenta natychmiast trzeba skierować do szpitala.
Nie poczekał na karetkę
- Był on pacjentem placówki i został przyjęty przez naszego kardiologa. Lekarka zadecydowała, że mężczyzna musi trafić do szpitala, przy czym jego stan nie był zagrażający życiu - tłumaczy tvn24.pl Ignacy Einhorn, kierownik przychodni. - Nie wiemy dlaczego zdecydował się wyjść, mimo zakazu. Miał czekać na karetkę. To była chwila, kiedy pielęgniarka poszła zawołać karetkę - dodaje.
I jak zapewnia stan mężczyzny nie wskazywał, że wymagana jest karetka ze sprzętem do reanimacji. Pacjent miał czekać na zwykłą karetkę należącą do placówki, transportującą potrzebujących do szpitala.
Zmarł obok przychodzi
Mieszkaniec Kłodzka wyszedł z przychodni i upadł na sąsiedniej ulicy. Nie wiadomo dlaczego 41-latek zdecydował się wyjść, nie czekając na transport do szpitala. Na miejsce zostało wezwane pogotowie ratunkowe, ale mężczyzny nie udało się uratować.
Policja nie interweniowała przy tym zdarzeniu. O śmierci mężczyzny służby zostały poinformowane przez pogotowie ratunkowe.
- W poniedziałek rano na ulicy Lutyckiej doszło do nagłej śmierci mężczyzny. Mogę jedynie potwierdzić, że był to 41-letni mieszkaniec Kłodzka. Przyczyny jego śmierci nie są na razie znane – informuje podinsp. Wioletta Martuszewska z kłodzkiej policji.
Autor: zpez/b / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: tvn24