W czasie wojny mieszkał tuż obok pałacu Jedlinka. To właśnie tam swoją siedzibę mieli działacze Organizacji Todt, którzy planowali Riese - podziemne miasto Hitlera w Górach Sowich. Mały Gunter obserwował przechodzące pod oknami domu rodziców kolumny więźniów. Widział jak przed wkroczeniem Rosjan niemieccy żołnierze palili tajne dokumenty, a następnego dnia czerwonoarmiści w popiołach szukali tego co ocalało. Czy znaleźli? Tego do dziś nie wiadomo.
Był 2012 rok. Pod Pałac Jedlinka, gdzie dziś mieści się hotel, podjechał samochód na niemieckich tablicach rejestracyjnych. – Z auta wysiadło dwóch mężczyzn. Jeden w średnim wieku, drugi znacznie starszy. Zapytali, czy mogą dostać pokój na jedną noc. I czy jest szansa, by coś zjedli. Usiedli na tarasie, a ja wiedziony ciekawością zapytałem dokąd jadą – opowiada Łukasz Kazek, popularyzator historii Dolnego Śląska.
Jechali do Hamburga. Kazek, który śledzi opowieści sprzed lat postanowił drążyć temat. Zapytał starszego z mężczyzn skąd pochodzi. Ten odpowiedział, że z Dolnego Śląska. Obrócił się i wskazał palcem na zabudowania pałacu Jedlinka. "Tam, gdzie są te okna przyszedłem na świat" – oznajmił.
Trwała wojna, a on rozwoził lody
Starszy człowiek miał na imię Gunter. Urodził się w 1930 roku. Dzieciństwo miał niemal beztroskie. Jego ojciec zajmował się produkcją lodu i lodów, a mały Gunter wraz z rodzeństwem i przyjaciółmi byli odpowiedzialni za dystrybucję. Na rowerach z wózkami rozwozili towar po okolicznych miejscowościach. Klientów mieli wielu. Nie tylko mieszkańców, ale też turystów i kuracjuszy, których w rejonie Gór Sowich było mnóstwo.
Gdy wybuchła II wojna światowa chłopiec miał zaledwie 9 lat. Nie było tu frontu, a kuracjusze wciąż zaglądali. Gunter dalej sprzedawał lody, ale interes kręcił się już mniej. Życie z daleka od bomb i czołgów płynęło całkiem spokojnie. Chłopiec czasami tęsknił za ojcem wysłanym na front.
Kozacy zawstydzeni zdjęciem
W latach 1944-1945 pałacowe wnętrza, tuż pod nosem rodziny Guntera, zaadaptowano na sztab Organizacji Todt. Tu planowano, jak wyglądać ma najbardziej tajny projekt III Rzeszy – Riese, czyli podziemne miasto Hitlera. - W zabudowaniach folwarcznych pałacu znajdował się duży warsztat tokarski i frezarski. Pracowali tam głównie jeńcy francuscy. Gunter wspominał, że nie można było do nich schodzić, ani z nimi rozmawiać – relacjonuje Kazek.
Żołnierze pilnowali, by okoliczni mieszkańcy nie zamienili z jeńcami ani słowa. Ci jednak, jak wynika z relacji mieszkańca Hamburga, nie byli Niemcami. Zamiast niemieckiego na posterunkach ustawionych po obu stronach drogi słychać było gwar Ukraińców, Estończyków i Łotyszy. Byli też Kozacy. Dlaczego do strzeżenia obiektu w którym pracowano nad tajemniczym projektem wybrano właśnie ich? - To zaskoczenie, ale jak wspominał Gunter Kozacy absolutnie nie znali niemieckiego. Nie potrafili ani słowa, a więc nie mogli komunikować się z okolicznymi mieszkańcami, a to przecież był cel wojskowych – wyjaśnia Kazek.
Kilkunastoletni chłopiec nie przejmował się jednak brakiem wspólnego języka. Pewnego dnia, jak gdyby nigdy nic podszedł do pełniących wartę. Na zdjęciu, które 86-latek podarował panu Łukaszowi, widać trzymających się za ręce mężczyzn w mundurach. – Nie znali aparatu i się wstydzili. Po czterech dniach wywołałem zdjęcie i im je podarowałem. Byli niezwykle zaskoczeni – opowiadał Kazkowi mężczyzna.
Tajemniczy Todt
Gdy ojciec nastolatka na chwilę wracał z frontu spędzał wolne chwile z majstrami i inżynierami z Organizacji Todt. Synowi nie mówił jednak o czym rozmawiali. Co działo się za murami pałacu? Jakie zapadały tam decyzje? Do dziś pozostaje to zagadką.
Nastoletni Gunter nie drążył tematu. Głowę miał zaprzątniętą innymi sprawami, choć wśród mieszkańców powtarzano informacje o tym, że w Górach Sowich wybudowany zostanie potężny schron i kwatera dla Hitlera. - W tamtym czasie widziałem mnóstwo jeńców i kolumn więźniarskich przechodzących przez dziedziniec pałacu – wspominał mężczyzna. W Jedlinie Zdroju ruch był jak w ulu. Pod koniec wojny do pałacu przyjeżdżało wielu wysokich rangą oficerów. Mieli do załatwienia ważne sprawy. Gdy na maleńką stację wtaczał się pociąg z Berlina z pałacu wysyłano limuzynę, latem powozy. Wizytacje miały się jednak wkrótce skończyć.
"O wojnie w ogóle niewiele wiedziałem". Do czasu
- Nie wiedziałem, że przegrywamy wojnę. Nie miałem o tym pojęcia. O wojnie w ogóle niewiele wiedziałem. Tyle, że w gazetach i radiu wciąż powtarzali, że mamy szansę na zwycięstwo. Nawet, gdy informowano, że Hitler nie żyje, to wciąż podkreślano, że nie składamy broni – relacjonował pan Gunter w rozmowie z Łukaszem Kazkiem. Szanse jednak malały z każdym dniem.
W nocy z 8 na 9 maja 1945 roku 15-letni Gunter przez okno obserwował, jak ludzie z Organizacji Todt wynosili przed pałac całe sterty dokumentów, a następnie je podpalali. Płomienie strzelały w górę, a palenisko tliło się do rana. Wojskowi spodziewali się nadchodzących Rosjan. Jednak bawiące się, kilka godzin później, na pałacowym dziedzińcu dzieci nie miały pojęcia co się dzieje.
Rosjanie przyjechali i zadomowili się w pałacu
Pan Gunter wspomina, że na widok obcych żołnierzy dzieci wpadły w popłoch. Zaczęły uciekać. On, wówczas nastolatek, biegł najwolniej ze wszystkich. Radziecki oficer nie miał najmniejszych problemów, by zatrzymać chłopaka. Nie miał jednak złych zamiarów. Rosjanie zadomowili się w pałacu. Okolicznych mieszkańców pytali o palenisko. - My nic nie wiedzieliśmy – zarzekał się mężczyzna w rozmowie z Łukaszem Kazkiem. Żołnierze szukali w popiołach ocalałych papierów. Prawdopodobnie nie udało im się znaleźć ani jednego.
Po latach pan Gunter podkreślał, że żołnierz, który go zatrzymał był bardzo dobrym człowiekiem. Pozwolił młodemu chłopakowi, by ten doglądał koni należących do Armii Czerwonej. Pielęgnował je do czasu, aż Rosjanie opuścili pałac, w maju 1946 roku.
Skrytka z rodzinnymi pamiątkami
Wkrótce chłopak z rodziną opuścili Dolny Śląsk. Przed wyjazdem rodzice cenne rzeczy używane w gospodarstwie schowali do skrzynki. Tą ukryli w murze w zabudowaniach wozowni. Po kilkudziesięciu latach, podczas prac remontowych, odnaleziono depozyt.
Co było w środku? Maszyna do szycia matki chłopca, szklane ramki do zdjęć rodzinnych, bagnet z czasów I wojny światowej i młynek do kawy. - Te wszystkie przedmioty, pamiątki rodzinne, czekają na pana Guntera. Obiecał, że odwiedzi pałac w 2017 roku. Jeśli dopisze mu zdrowie – informuje popularyzator historii Dolnego Śląska.
***
Organizacja Todt została utworzona w 1938 roku. Jej celem była budowa obiektów militarnych, m.in. kwater wodza III Rzeszy, stocznie okrętów podwodnych, lotniska, czy doświadczalne ośrodki rakiet. Przed końcem wojny w strukturach organizacji zatrudnionych było ponad 300 tys. osób. Jednak na jej rzecz pracowali także pracownicy przymusowi: więźniowie obozów koncentracyjnych i jeńcy wojenni.
86 letni dziś obywatel Niemiec kilkadziesiąt lat temu mieszkał w Jedlinie-Zdroju:
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: zbiory Łukasz Kazka, Archiwum Pałacu Jedlinka