Żeby uratować komuś życie, pędzą, czasem łamiąc przepisy. Mają do tego prawo, ale... fotoradar o tym "nie wiedzą". Ten bezwzględnie łapie nawet karetki pogotowia. Opłat można uniknąć, ale wiąże się to z mnóstwem papierkowej roboty.
- Na początku lutego przyszło do nas dwadzieścia zaległych wezwań do zapłaty za przekroczenie prędkości z ostatnich trzech miesięcy. Niektóre opiewały nawet na kwotę 500 złotych - mówi Szymon Czyżewski, kierowca wrocławskiego pogotowia ratunkowego.
Pisanie odpowiedzi przez cały dyżur
Udowodnienie, że karetka jechała na sygnale, kiedy fotoradar zrobił jej zdjęcie, zajmuje średnio pół godziny. - Przy dwudziestu wezwaniach właściwie potrzeba na to dodatkowego dyżuru - denerwuje się.
Ratownicy muszą skompletować dokumentację, znaleźć statystyki wyjazdów, sprawdzić, czy dyspozytor wydał zgodę na jazdę na sygnale i napisać odpowiednie uzasadnienie przekroczenia prędkości. - A najgorsze jest to, że na wszystko mamy tylko tydzień. Boję się, że będziemy musieli otworzyć osobną komórkę do sprawdzania mandatów - mówi Czyżewski.
"Policja nie robilła nam problemów"
Najwięcej problemów przysparza radar w Długołęce, na krajowej "ósemce". Nie było ich, póki zajmowała się nim policja.
- Widocznie anulowali nasze przekroczenia z automatu, widząc karetkę - mówi Czyżewski. - Odkąd kontrolę nad fotoradarami przejął Główny Inspektorat Transportu Drogowego nikt już nie patrzy, nie weryfikuje, co to za pojazd przekroczył prędkość, wszyscy dostają wezwania - dodaje.
Przedstawiciele Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego przyznają, że być może za długo ratownicy czekali na wezwania, ale ten czas potrzebny był na... ich weryfikację.
Będą wysyłać na bieżąco
- W toku prowadzonych postępowań wyjaśniających weryfikowaliśmy zdjęcia z fotoradarów, mając na celu m. in. sprawdzenie, czy pojazd w danym momencie był uprzywilejowany w ruchu. To trwało. W przypadkach, gdy nie byliśmy w stanie tego określić na podstawie zarejestrowanego obrazu, wystąpiliśmy z zapytaniami do ratowników. W sytuacji, gdy karetka jechała na sygnale uczestnicząc w akcji ratunkowej, nie ma mowy o wystawieniu mandatu - zapewnia Łukasz Majchrzak z Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym GITD.
I dodaje: - Aktualnie nie ma żadnych przeszkód, abyśmy mogli wysyłać zapytania do ratowników na bieżąco.
Czy GITD nie mogłoby odpuścić kierowcom karetek lub - przed wysłaniem wezwania po prostu zapytać o okoliczności, w których zrobione zostało zdjęcie? - Po pierwsze, przez telefon nie da się takich rzeczy załatwić. To jest kwestia dokumentów, oświadczenia osoby odpowiedzialnej, która rzeczywiście jechała takim pojazdem, żeby ratować ludzkie życie i potwierdza to swoim podpisem - podkreśla Majrzak.
Nie wyobraża sobie też, żeby w ogóle nie zwracać uwagi na łamanie przepisów przez kierowców karetek. - Ograniczeń na drodze trzeba przestrzegać. Nie może być tak, że jedni są traktowani w uprzywilejowany sposób tylko dlatego, ze jadą innym samochodem. Ale jeśli jest powód, właśnie jak ratowanie ludzkiego życia, to na pewno nikogo nie ukażemy mandatem po odpowiednim wyjaśnieniu - dodaje.
Autor: kd,bieru/roody / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Główny Inspektorat Transportu Drogowego