W więzieniu przesiedzieli lata, skazani za morderstwa. Stracili wolność, pracę, rodzinę, dobre imię - rozpadło im się całe życie. Jak się potem okazało, wszystko przez pomyłki wymiaru sprawiedliwości. Jak wycenić 12 lat bez winy spędzonych za kratami? A 3 lata? Obaj walczą o odszkodowanie. Ale raczej nie mogą liczyć na wiele. Materiał programu "Czarno na Białym".
Czesław Kowalczyk w 1999 roku trafił do aresztu, podejrzewany o zabójstwo. Cztery lata później został skazany w pierwszej instancji na dożywocie. W areszcie przesiedział w sumie dwanaście lat zanim okazało się, że jest niewinny.
- Został oskarżony o zbrodnię zabójstwa i został prawomocnie uniewinniony. I to jest fakt, którego nie zamierzamy w żaden sposób kwestionować - mówi Tomasz Adamski, sąd okręgowy w Gdańsku. To właśnie tu zapadł wyrok w sprawie Czesława Kowalczyka. Ale zanim zapadł, ten latami siedział w areszcie.
- W tym czasie, kiedy ja siedziałem, w moim domu zamieszkali bezdomni. Wynieśli co było do wyniesienia, wrzucili tam masę śmieci. Zrobili z tego metę - opowiada Czesław Kowalczyk.
Nie pozwolili zmienić zeznań
Jak to możliwe, że sąd skazał niewinnego człowieka? - Prokurator wskazywał na to, że jednym z dowodów było między innymi rozpoznanie przez naocznego świadka - mówi Tomasz Adamski.
Tym świadkiem była partnerka ofiary. - Naciągnięto jej zeznania. I po dwóch tygodniach była w prokuraturze, chciała zeznania odwołać, że musiała się pomylić, bo całkiem inaczej ten morderca wygląda - opowiada to, czego dowiedział się o sprawie Czesław Kowalczyk.
Kobiecie zeznań nie pozwolono zmienić. Tego, że przyszła, nie zaprotokołowano.
Ale Czesławowi Kowalczykowi chodzi nie tylko o zeznania kobiety, które mogły uniewinnić go bardzo szybko. Chodzi o ciągnący się w nieskończoność proces, który trwał 12 lat. I nawet wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który już w 2008 roku zwracał uwagę na przewlekłość tej sprawy nie zmienił opinii polskiego sądu. Ten przedłużał areszt o kolejne trzy lata.
- Jego proces był prowadzony ze złamaniem wszelkich norm. które obowiązują nie tylko zgodnie z przepisami, ale w pewnej konwencji prowadzenia postępowania z zachowaniem elementarnych gwarancji praw człowieka - komentuje Piotr Schramm, prawnik.
Czesław Kowalczyk został uniewinniony dopiero trzy lata temu. Policji udało się złapać też prawdziwego mordercę. Ale konsekwencje błędów prokuratury i sądów poniósł tylko Czesław Kowalczyk. Sędzia z sądu, w którym zapadł niesłuszny wyrok mówi wprost: nie wie nic na temat tego, żeby ktokolwiek z pracowników sądu poniósł jakiekolwiek konsekwencje.
Awans dla prokuratora
Konsekwencji brak, za to pojawiły się nagrody - prokurator, który oskarżał w sprawie Czesława Kowalczyka - za sukces w sprawie awansował.
- A ja patrzę w lustro i widzę starego człowieka. Zdaję sobie sprawę ile mi zabrano, to życie które przebiegło obok, nie było z moim udziałem - mówi Czesław Kowalczyk. I podsumowuje: na 12 lat stracił wolność, a na całe życie rodzinę, która zerwała z nim kontakty. 4-letni wówczas syn żył w przekonaniu, że ojciec go zostawił. - Spotkaliśmy się po latach. Powiedział mi tylko: głupia sprawa, ale cię nie znam. Nienawidziłem cię. A ja? Opowiedziałem mu całą historię. Ale tu nie działa umysł, tylko serce - mówi Czesław Kowalczyk.
Nie jest jedynym, który został poszkodowany przez polski wymiar sprawiedliwości. Również Zbigniew Góra został niesłusznie oskarżony o zabójstwo. I też stracił rodzinę. Do dziś naprawia swoje życie po fatalnym błędzie. - Staram się żyć tak, żeby wszystkim co mi zrobili krzywdę, żeby im nie zrobić krzywdy - mówi.
W 2006 roku w poszlakowym procesie został skazany na 25 lat więzienia. Ale sąd drugiej instancji oczyścił go z zarzutów. Tyle, że za kratami spędził trzy lata.
- Powinni odpowiadać za nieumyślne spowodowanie śmierci. Przecież gdybym był słaby psychicznie, to bym się zabił - mówi Zbigniew Góra.
Domaga się 17,5 mln zł odszkodowania i zadośćuczynienia. Chociaż zapowiada, że z odszkodowania może zrezygnować, jeśli winni - policjanci, prokuratorzy i sędziowie - poniosą konsekwencje swoich decyzji.
- Chciałbym, żeby usunięto ich z wymiaru sprawiedliwości. Żeby krzywdy nikomu innemu już nie zrobili. Jak tak się stanie, ja zrzeknę się odszkodowania - zapowiada Zbigniew Góra.
Ale problem w tym, że nikt do odpowiedzialności się nie poczuwa. - Nie można tego rozpatrywać w kategorii porażek wymiaru sprawiedliwości - mówi Artur Ozimek z sądu okręgowego w Lublinie.
Sąd pierwszej instancji Zbigniewowi Górze przyznał około 300 tys. złotych. - Jakby zaśmiali mi się w twarz - komentuje mężczyzna. Sędzia wyliczył to tak: kwotę średniego wynagrodzenia mnoży się przez ilość miesięcy, jakie człowiek niesłusznie spędził w areszcie.
- Sąd potwierdził jego racje, uwzględnił roszczenia co do szkód materialnych, uwzględnił też krzywdę - komentuje ten wyrok Artur Ozimek. Dla samego zainteresowania to nie sukces. - Strata rodziny jest warta 300 tys. zł? - zastanawia się Zbigniew Góra.
Na ile wycenić 12 lat?
Dlaczego sądu wyceniają czyjeś stracone lata na tak niskie kwoty? - Mamy do czynienia z pewną bramą i ze strażnikami tej bramy. Oni się boją, że jakby otworzyli wrota, posypałaby się lawina - komentuje Piotr Schramm.
Nad sensem walki o otwarcie tej bramy Czesław Kowalczyk długo się zastanawiał. - To tak, jakby iść do osoby, która cię zgwałciła i mówić żeby ci oddała teraz za to pieniądze. Jak to wyliczyć? Czuję się trochę jak dziwka - mówi.
Czesław Kowalczyk za wycięte z życiorysu 12 lat domaga się 15 mln złotych. - Ludzie nie potrafią przekładać na pieniądze takich spraw jak strata rodziny. Ja też nie umiem, nie chcę mówić o pieniądzach - dodaje.
Ale mówią prawnicy. - Obawiam się, że ta wartość odszkodowania, jaką dostanie, będzie niska. Z niewiadomych i niezrozumiałych przyczyn w Polsce, kolokwialnie mówiąc, nie przyjęło się, że krzywda ludzka ma w istocie jakąkolwiek wartość - mówi Piotr Schramm.
Autor: bieru//gak / Źródło: tvn24