Trzaskające ogniska wśród rozkwitających drzew owocowych mogą wydawać się romantycznym widokiem. Jednak włoskim sadownikom daleko od pozytywnych wrażeń. Dla nich jest to przykra konieczność, by ochronić swoje przyszłe zbiory.
Po kilku tygodniach łagodnej pogody, która zaczynała przywodzić na myśl początek wiosny, nadeszła fala mrozów. Dla upraw sadowniczych, na przykład w Val di Non w Trydencie na północy Włoch, może to być katastrofa. Drzewa zaczęły już wypuszczać pąki, a część z nich rozkwitać. Nagły spadek temperatury może więc znacząco obniżyć produkcję. Sadownicy muszą uciekać się do koksowników, by utrzymać rośliny we względnym cieple.
Nie mogą ochronić wszystkiego
Ta metoda okazuje się przydatna choćby w przypadku czereśni, które są bardzo wrażliwe na wahania temperatury. Ogień rozpalany jest w okolicach wieczoru, tuż przed nadejściem najniższych wartości temperatury. Rośliny przykrywane są też plandekami, by uniknąć rozpraszania się ciepła.
- Nie możemy uratować wszystkiego, ale sądzimy, że jesteśmy w stanie ocalić część - stwierdził jeden z tamtejszych rolników Rugger Gabardi.
By móc się utrzymać
Rozstawienie koksowników nie jest najprzyjemniejszą pracą. Tym bardziej, że sadownicy muszą działać poza swoimi godzinami pracy i do tego w dość sprawnym tempie. Przymrozki są zagrożeniem nie tylko dla owoców, ale i samych sadowników, których byt jest uzależniony od kaprysów natury.
Źródło: Reuters, tvnmeteo.pl