Każda kolejna fala była coraz silniejsza. "Myśleliśmy, że to się nie skończy"

John i Marian Tukuafu wrócili w sobotę na wyspę Tongatapu, położoną w północno-zachodniej części Tonga, aby ocenić, co pozostało z ich kurortu Vakaloa Beach Resort, którego są właścicielami i zarządcami od 2008 roku. 15 stycznia w ich ośrodek uderzyła fala tsunami, która powstała po erupcji wulkanu Hunga Tonga-Hunga Ha'apai. Teraz, w tym niegdyś przepełnionym turystami miejscu, leżą stosy gruzu i powalone drzewa.

Podczas erupcji wulkanu 37-letnia Marian miała problemy z oddychaniem i zadzwoniła po pomoc do Johna. Poprosiła go, aby przyjechał po nią i odebrał z kurortu. Mówiła wtedy, że "morze jest dziwne".

- Dzieci płakały i mówiły, że potrzebują mamy, że musi pojechać. Poprosiłem je, żeby wsiadły do samochodu i odjechaliśmy. Ale dzięki łasce Pana wyszła z Vakaloa Beach Resort, a my tylko na nią czekaliśmy i odjechaliśmy - opowiadał John Tukuafu.

Kiedy para zorientowała się, że nadciąga tsunami, jechała wzdłuż drogi krzycząc i ostrzegając ludzi: "tsunami, tsunami, uciekajcie".

Dwóm gościom przebywającym w kurorcie należącym do pary Tukuafu, udało się uciec na wyżej położone tereny po tym, jak Marian ich ostrzegła.

- Ludzie po prostu żyli swoim codziennym życiem, nie wiedzieli nawet, że jest tsunami - powiedziała Marian. - Po prostu dziękujemy Bogu, że On nas poprowadził, wysłała nas jako sygnał alarmowy do naszej wioski, żeby poinformować ludzi o niebezpieczeństwie - dodała.

Jak mówiła Marian, każda kolejna fala, która docierała na wyspę, była coraz silniejsza. - Myśleliśmy, że to się nie skończy - mówiła.

Wulkan Hunga Tonga-Hunga Ha'apai wybuchł w minioną sobotę, wywołując fale tsunami, które zniszczyły wioski, kurorty i wiele budynków i przerwały łączność w kraju zamieszkałym przez około 105 tysięcy ludzi. Popiół wulkaniczny pokrył archipelag i skaził większość wody pitnej. Zginęły trzy osoby.