Od kilku dni w Kalifornii szaleje pożar McKinney. Ogień zniszczył już ponad 22,7 tysiąca hektarów terenu, w tym wiele budynków. Mieszkańcy północnych regionów stanu obawiają się o swoją przyszłość, a ich historie przytacza portal telewizji CNN.
Cztery osoby zginęły w wyniku pożarów, które od pięciu dni szaleją w Kalifornii, blisko granicy z Oregonem. Nakazami ewakuacji zostało objętych już łącznie 4,5 tysiąca osób.
Od piątku pożar nazwany McKinney zniszczył doszczętnie 22,7 tysiąca hektarów terenu, na który składają się wyniszczone drzewa oraz wysoka trawa i zarośla, dotknięte przez suszę. Władze podały, że to największy pożar, jaki w tym roku nawiedził Kalifornię.
>>> O pożarze przeczytasz także TUTAJ
"Nie widziałam nic poza dymem i ogniem"
To, że sytuacja jest poważna, najlepiej wiedzą mieszkańcy stanu, którzy co lato muszą uciekać przed płomieniami. Pożary powodują u nich mnóstwo strat materialnych, ale także stają się przyczyną do obaw o przyszłość, o czym pisze, przytaczając historie poszkodowanych, portal telewizji CNN.
Kayla Dailey mieszka w okolicach rzeki Klamath. Obecnie jest w ciąży z trzecim dzieckiem. Przygotowania do zbliżającego się porodu zostały przerwane przez ucieczkę przed pożarem. Jak stwierdziła kobieta, ogień pochłonął jej dom. Wraz z mężem Levim, dwoma synkami i współlokatorem Daltonem Shutem, przenieśli się do Kalifornii z Indiany zaledwie cztery miesiące temu. Tak szalone i niekontrolowane pożary nie były czymś, z czym mieli wcześniej do czynienia.
Jak stwierdziła rodzina, ogień w bardzo szybkim tempie rozprzestrzenił się po okolicy przez weekend z powodu pogody.
- Na początku byłam naprawdę zdezorientowana. Nigdy nie widziałam pożaru lasu. Wszystko wyglądało dziwnie, była pomarańczowa łuna nad lasem. A kiedy zobaczyłam dym unoszący się nad górami, po prostu spanikowałam - wyjaśniła Dailey.
Małżeństwo wraz z dziećmi i współlokatorem natychmiast spakowało najpotrzebniejsze rzeczy do swojego niewielkiego samochodu.
- Nie widziałam nic poza dymem i ogniem schodzącym z góry - dodała kobieta. Jak wspomniała, gdy uciekli dowiedzieli się, że cały ich dobytek, w tym wyprawka przygotowana dla dziecka, zostały zniszczone przez ogień.
Dailey jest już cztery dni po terminie porodu. Zmartwień dodaje także fakt, że najbliższy szpital został ewakuowany. Pracownicy poinformowali ją, że jeśli zacznie rodzić, czekają ją dwie godziny drogi do najbliższej placówki - w Medford w Oregonie.
Stracili wszystko
Tymczasem Valerie Linfoot i jej mąż, oboje emerytowani strażacy leśni, stracili swój dom liczący ponad 30 lat.
- Walczyliśmy z pożarami i widzieliśmy, jak domy płoną. Byliśmy strażakami, wykonywaliśmy swoją pracę, ale zmierzyć się z tym samemu jest czymś niewyobrażalnym. Nadal przytłacza mnie to, że jesteśmy ofiarami pogody i ognia - powiedziała.
Jak relacjonowała kobieta, gdy ogień zaczął iść w stronę jej domu, była poza miastem. Jej mąż, Chuck, widząc zbliżające się płomienie, spakował rzeczy i uciekł. Pojechał do urzędu gminy, a gdy spojrzał za siebie, zobaczył, jak ich dom jest z obu stron otaczany przez ogień.
- Nic nie zostało. Jest całkowicie spalony, po prostu zniknął - mówił później.
Dla jego żony najtrudniejszą częścią jest myślenie o rzeczach, które zostały w domu i zostały zniszczone.
- Zostawiłam biżuterię ślubną na komodzie i już jej nigdy nie odzyskam. Jestem mężatką od 31 lat i te pierścienie, które włożono mi na palec w dniu, w którym powiedziałam "tak", przepadły na zawsze - powiedziała.
W pożarze spłonęły również prochy matki i babci Linfoot, a także fotografie dzieci pary.
- Straciliśmy jednego z naszych synów około 10 lat temu w wypadku motocyklowym. Nie mamy już żadnych zdjęć - dodała.
Wzajemna pomoc
Linfootowie znaleźli pocieszenie i wsparcie wśród pozostałych uciekinierów, którzy również zmagają się z podobnymi stratami. Martwią się jednak o swoją społeczność.
- Nie wiem, jak oni sobie poradzą. Nikt z nas nie jest bogaty. Wszyscy jesteśmy pracowici i wytrzymali, ale większość z nas to klasa średnia, zwykli pracujący ludzie lub emeryci - powiedziała Valerie.
Jak dodała, spodziewa się, że rodzina zechce im pomóc w odbudowie domu. Aby jednak pomóc wszystkim, założyli stronę internetową, poprzez którą można wesprzeć osoby, które straciły cały swój dobytek.
- Trudno uświadomić komuś, czym jest świadomość, że nic się nie ma. Jedną z pierwszych rzeczy, które powiedział mi mój mąż, było to, że nie mamy już nawet adresu - wyznała.
Shute, przyjaciel i współlokator Daileyów, cały czas nie potrafi uwierzyć w to, co się stało. Mężczyzna stracił swoją matkę w pożarze domu, gdy miał sześć lat.
Pomimo wyzwań, z którymi się zmierzyli, Shute i reszta domowników są pewni, że odbiją się od dna i są wdzięczni za każdą pomoc.
- Nie zamierzamy pozwolić by, to nas osłabiło. W tej chwili uczymy się funkcjonować i w końcu znów będzie dobrze - podsumował.
Źródło: Reuters, CNN