Kolumbijska Służba Geologiczna (SGC) odnotowała od marca znaczny wzrost aktywności sejsmicznej w obrębie wulkanu Nevado del Ruiz, a z krateru regularnie wydobywają się kłęby pary. W rejonie stożka ogłoszono pomarańczowy - drugi najwyższy - stopień alarmu przed erupcją. Oznacza to, że wulkan może wybuchnąć w ciągu najbliższych dni lub tygodni.
Miasto zniknęło z mapy
Strach przed erupcją Nevado del Ruiz jest tym większy, że poprzedni wybuch 13 listopada 1985 roku zakończył się wielką tragedią. Wydobywający się z krateru gorący materiał piroklastyczny stopił lodową pokrywę wulkanu, tworząc ciężką masę gorącego wulkanicznego pyłu i skał. Fala błota spłynęła po zboczach stożka, grzebiąc położone u stóp wulkanu miasto Armero. Pod gruzami domów i masami błota zginęło około 25 tysięcy osób. Armero nigdy nie odbudowano - z miasta pozostały jedynie ruiny.
- Widzimy, że potrzebne jest wiele przygotowań - powiedział Francisco Gonzalez, dyrektor fundacji, która pomagała sierotom z Armero. - W tym przypadku nie może być więcej takich strat, tylu kradzieży, nielegalnych adopcji dzieci, które 37 lat temu były rozdawane jak na jarmarku - zaznaczył.
Tragedia w Armero wynikała w dużej mierze ze zignorowania ostrzeżeń wydawanych przez geologów. Na kilka tygodni przed erupcją wulkanu w okolicy zanotowano zwiększoną aktywność sejsmiczną. Początkowo przesłanki zostały wzięte na poważnie, jednak po kilku "fałszywych alarmach" lokalne władze przestały zwracać uwagę na apele i przekonywały mieszkańców, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Pamiętają to osoby, które przetrwały katastrofę.
- To jest ważne "lustro" dla rządu, który powinien podjąć inne środki zapobiegawcze niż te obecne - przekazał agencji Reutera Libanier Morales, jeden z ocalałych.
"Nasze życie jest więcej warte niż zwierzęta"
Pomimo zagrożenia erupcją niektórzy mieszkańcy, w tym rodziny, które przeżyły niszczycielską erupcję wulkanu w 1985 roku, odmówili ewakuacji. Ludzie obawiają się, że gdy opuszczą domy, ich dobytek zostanie rozgrabiony.
- Nasze życie jest warte więcej niż zwierzęta i rzeczy, ale jesteśmy biednymi ludźmi - żalił się agencji Reutera jeden z mieszkańców regionu zagrożonego erupcją. - To niesprawiedliwe, że musimy stąd odejść i zostawić swoje rzeczy. Gdyby rząd nas wspomógł, byłoby łatwiej, ale po prostu nie możemy wszystkiego stracić - dodał.
Ogłoszenie pomarańczowego alarmu w okolicy uderzyło również w gospodarkę regionu. Od marca drastycznie wzrosło bezrobocie po tym, jak firmy zawiesiły działalność na czas zagrożenia. Jest także o wielu mniej turystów.
- Ludzie boją się przyjeżdżać - opowiadał James Buitrago, właściciel restauracji w miejscowości Murillo, niedaleko Nevado del Ruiz. - Czekaliśmy na Wielkanoc, która jest dobrym sezonem, ale mieliśmy dużo strat, bo wszystko zostało zamknięte.
Jak przekazała kolumbijska agencja zarządzania kryzysowego, na obszarze zagrożonym erupcją mieszka 57 tysięcy osób.
Autorka/Autor: as
Źródło: Reuters, Journal of the Royal Anthropological Institute