Z katastrofalną suszą i rekordowo groźnymi pożarami boryka się od wielu tygodni Zachodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych, a latem sytuacja ma ulec pogorszeniu. To, czego teraz doświadczają mieszkańcy Kalifornii czy Nowego Meksyku, za pewien czas może stać się codziennością także innych amerykańskich stanów - dowodzą badania przeprowadzone przez organizację First Street Foundation.
Celem badania było opracowanie modelu zachowania się ognia w zależności od warunków pogodowych i od dostępności czynników łatwopalnych - suchej roślinności lub też materiałów budowlanych. Na podstawie zgromadzonych danych eksperci z First Street Foundation przeanalizowali ryzyko spłonięcia 140 milionów domów oraz budynków użyteczności publicznej w całych Stanach Zjednoczonych. Model został wykorzystany do oszacowania aktualnego ryzyka pożaru, jak również prognoz do roku 2052.
First Street Foundation to organizacja non-profit zajmująca się badaniami i technologią, do tej pory specjalizująca się głównie szacowaniem ryzyka powodziowego w USA.
"Bezpieczne przystanie" staną się coraz rzadsze
Badanie wykazało, że do 2052 roku prawie 80 milionów posesji w Stanach Zjednoczonych znajdzie się na terenie objętym ryzykiem pożarów naturalnych ("wildfires"), a w przypadku 30,4 miliona budynków zagrożenie pożarowe będzie przynajmniej umiarkowane. Najwięcej potencjalnych obszarów ryzyka zlokalizowano w Nevadzie, Kalifornii, Nowym Meksyku i Teksasie, czyli stanach, które już dziś regularnie borykają się z tym żywiołem.
Naukowców zaalarmowała jednak tendencja do przesuwania się "punktów zapalnych" na wschód. Niespotykanie wysokie ryzyko pożarów zauważono w Karolinie Północnej i Południowej, dwóch stanach na Wschodnim Wybrzeżu USA. Dogodne warunki do wybuchu pożarów zaobserwowano także w miejscach, które do tej pory uznawane były za "bezpieczne przystanie" - New Hampshire czy Georgii.
- Ryzyko wystąpienia pożarów zwiększa się w znacznie szybszym tempie niż powodziowe - zaznacza Ed Kearns, współautor badania. - "Wildfire" już wkrótce pojawi się także na terenach, które do tej pory były wolne od tego ryzyka - dodaje.
Jak zaznacza Matthew Eby, dyrektor First Street Foundation, "przed rozpoczęciem modelowania naukowcy nie przewidywali, że zagrożenie pożarowe okaże się aż tak rozpowszechnione".
Huragany i pożary mogą wystąpić jednocześnie
Wyniki badania nie dziwią Michaela Wernera z Lawrence Berkeley National Laboratory (podlegającego Departamentowi Energii Stanów Zjednoczonych multidyscyplinarnego laboratorium naukowego na terenie Uniwersytetu Kalifornijskiego). Badacz przestrzega przed niekorzystnymi skutkami rosnących temperatur.
- Nieważne, gdzie mieszkasz, zmiany klimatyczne i tak cię dotkną w negatywny sposób - komentuje naukowiec. - Ogień, susza, gwałtowne burze, huragany - do wyboru - dodaje.
Ekstremalne warunki pogodowe martwią także służby ratunkowe. Dotychczas gdy na zachodzie kończył się sezon pożarów, większość sił była przekierowywana na wschód, do walki ze skutkami huraganów. Istnieje jednak coraz większe ryzyko, że obydwa rodzaje katastrof będą występowały w tym samym czasie.
- Taka sytuacja na pewno wyczerpie nasze zasoby oraz utrudni niesienie pomocy ofiarom pożarów i huraganów - komentuje Jonathon Golden, strażak, który niejednokrotnie walczył ze skutkami pożarów.
"Sezon pożarowy nie istnieje"
- Nie ma czegoś takiego, jak sezon pożarowy - mówi wprost Isaac Sanchez z kalifornijskiej straży pożarnej. - Próbujemy to tłumaczyć od kilku lat. Odchodzimy od tego określenia, bo sugeruje ono, że skoro jest coś takiego, jak sezon pożarów, to istnieje też okres, w którym pożary nie występują. A tak po prostu nie jest - podkreśla.
Źródło: Reuters, First Street Foundation, CNN, tvnmeteo.pl