"Mamy szczęście, znowu pudło" – o planetoidzie 2011MD, która w poniedziałek przeleciała tuż obok Ziemi, w TVN24 powiedział Karol Wójcicki z Centrum Nauki Kopernik. Asteroid jest na niebie bardzo dużo i każdego dnia naukowcy poznają ich coraz więcej. Do tej pory nie było jednak takiej, która stwarzałaby realne zagrożenie dla Ziemi.
Badacze starają się trzymać rękę na kosmicznym pulsie. Monitorują Układ Słoneczny, aby między innymi wykryć niebezpiecznie zbliżające się do Ziemi niewielkiej wielkości ciała niebieskie.
- Poniedziałkowy incydent można zaliczyć do niebezpiecznych tylko z uwagi na dość późne, bo zaledwie kilkudniowe, odkrycie pozycji asteroidy– powiedział Karol Wójcicki.
Duża?
Jej przelot nastąpił w odległości 12 tysięcy kilometrów do naszej planety. W skali kosmicznej to niezwykle mało. Przykładowo odległość ta, stanowi około 3 proc. dystansu dzielącego Ziemię od Księżyca.
Asteroida miała średnicę 20 metrów. Nie jest to dużo, tym bardziej, że większość tego typu obiektów ulega spaleniu w atmosferze około ziemskiej.
W ciągu jednej zaledwie doby do naszej atmosfery opada od 100 do 1000 ton tego typu ciał.
- Takie zdarzenia sprawiają, że rzeczywiście włos się na głowie może nieco zjeżyć. Na szczęście w tym wypadku była stuprocentowa pewność, że nic się złego nie wydarzy – wyjaśnił Wójcicki. - Asteroida minęła nas. Jej trajektoria została zakrzywiona przez pole grawitacyjne Ziemi – dodał.
Planetoida sprzed trzech lat
Planetoida 2011MD należała do grupy asteroid Apollo, krążących po orbitach przecinających nie tylko orbitę Ziemi, ale także Wenus, a czasem nawet Merkurego.
Jak na razie znany jest tylko jeden taki przypadek w historii, kiedy asteroida z tej grupy, 2008 TC3, została odkryta zaledwie 19 godzin przed przelotem w pobliżu Ziemi. Na szczęście była niewielka, miała tylko dwa metry średnicy. Naukowcy przewidzieli, o której godzinie i w którym miejscu wejdzie w naszą atmosferę. Spadała na pustynię w Afryce w postaci deszczu meteorytów.
Prowadzić, nie niszczyć
W filmach science fiction scenarzyści często straszą zagładą ludzkości na skutek uderzenia w Ziemię ogromnej asteroidy. Przyjęło się uważać, że najlepszym sposobem uchronienia się przed takim zderzeniem jest wystrzelenie w planetoidę głowicy nuklearnej albo innego pocisku, który rozbiłby go na drobne kawałki.
Nie jest to dobre rozwiązanie. Zwłaszcza, jeśli nie ma się pewności, co do budowy i wewnętrznej struktury ciała niebieskiego. Nie wiadomo, jak zachowa się rozrywane pociskiem.
Naukowcy skłaniają się do innego rozwiązania. Jeśli odpowiednio wcześniej, co najmniej kilka lat, zaobserwuje się w pobliżu Ziemi tego rodzaju obiekt, można wysłać do niego sondę. Będzie ona miała za zadanie przyczepić się do planetoidy i za pomocą niewielkich silników delikatnie zepchnąć ją z kursu kolizyjnego.
- Na razie nie musimy czuć się zagrożeni. Nie mamy takich obiektów – uspokoił Karol Wójcicki.
Astronomowie szacują, że tak bliskie spotkania z ciałem o takich rozmiarach zdarzają się średnio raz na sześć lat.
Autor: usa//ŁUD / Źródło: tvn24