Koniec świata nastąpi za pięć miliardów lat. Nie doprowadzi do niego ani uderzenie dużej planetoidy, ani też katastrofa nuklearna. Świat skończy się, kiedy Ziemię "połknie" Słońce.
Zdaniem astronomów, zanim dojdzie do końca świata, Ziemia niemal całkowicie utraci swoją atmosferę. Niebieska Planeta pozbywa się jej cały czas, jednak nie dożyjemy czasów, kiedy z chroniącej życie warstwy nie zostanie zupełnie nic. Zanim to nastąpi, naszą planetę połknie Słońce w postaci tzw. czerwonego olbrzyma. A zrobi to dopiero za pięć miliardów lat.
Nie superwulkan Yellowstone, a śmierć Słońca
Wśród scenariuszy końca świata wymienia się m.in. wybuch superwulkanu Yellowstone, przebiegunowanie Ziemi, zmiany w ekosystemie spowodowane przez globalne ocieplenie lub pandemię wywołaną przez powstałe w laboratoriach wirusy. Jednak jak wyjaśnia Tomasz Mrozek, heliofizyk z Wydziału Fizyki i Astronomii Uniwersytetu Wrocławskiego, życie na Ziemi zniszczyć byłoby bardzo trudno. Miałoby szansę przetrwać nie tylko wówczas, gdyby odpalono całą broń jądrową świata, lecz nawet gdyby w naszą planetę uderzyła duża planetoida.
Niestety żadne żywe organizmy nie przetrwają śmierci Słońca. To, że Słońce spali Ziemię, jest na razie najbardziej prawdopodobnym scenariuszem zagłady naszej planety.
Jak mówi Mrozek, w Słońcu zachodzą reakcje termojądrowe - wodór zamieniany jest w hel. Kiedyś jednak to paliwo się skończy.
- Kiedy brakuje wodoru, sama gwiazda się kurczy, ale za to jej zewnętrzna atmosfera rośnie - wyjaśnia ekspert.
Czerwony olbrzym połknie Ziemię
Kiedy do tego dojdzie, Słońce zmieni się w tzw. czerwonego olbrzyma. W takich warunkach Ziemia i najbliższe Słońcu planety będą narażone na działanie tak wysokich temperatur, że przejdą w stan gazowy, a więc po prostu wyparują.
Koniec świata jest jednak tak odległy, że aż trudny do wyobrażenia. Nastąpić ma dopiero za 5 miliardów lat. Tymczasem od powstania Ziemi nie minęło nawet 4,5 mld lat.
Groźna utrata atmosfery
Jak wyjaśnia naukowiec, zagrożeniem dla życia na Ziemi mogłaby być też utrata atmosfery, a więc gazowej powłoki otaczającej naszą planetę.
- Atmosfery to nie są twory wieczne - przyznaje dr Mrozek i podaje przykład planety Mars, której atmosfera jest już tylko śladowa. - Mała masa planety i brak pola magnetycznego sprawiły, że Mars swojej atmosfery nie dał rady utrzymać - mówi badacz.
Dowodem na to, że również Ziemia traci swoją gazową powłokę, jest fakt, że w naszej atmosferze brak jest swobodnego, niezwiązanego wodoru. A wodór jest atomem tak lekkim, że ma największe szanse na ucieczkę z atmosfery.
Jak podaje heliofizyk, co roku z atmosfery tracimy 100 tys. ton cząstek, głównie wodoru. Zanim jednak całkowicie stracimy atmosferę, muszą minąć dziesiątki miliardów lat. Ekspert zaznacza, że może na to zabraknąć czasu, bo przecież wcześniej Ziemię ma spalić Słońce.
Planetoida by nas nie wykończyła...
Dla życia groźne mogłoby być również uderzenie w Ziemię dużego obiektu, np. planetoidy o średnicy kilku kilometrów.
- Jeśli pojawi się jakaś planetoida, to będziemy o niej kilkadziesiąt lat wcześniej wiedzieć. Takie ciała poruszają się z ograniczonymi prędkościami, a odległości w przestrzeni kosmicznej są duże i trzeba czasu, żeby je pokonać - wyjaśnia naukowiec. I zaznacza, że w konsekwencji zderzenia z ciałem o średnicy nawet kilku kilometrów nie doszłoby pewnie do wyniszczenia ludzkości na całym świecie, ale tylko w pewnej jego części.
Z mniejszym wyprzedzeniem, np. tylko dwóch lat, daje się prognozować ruch komet, które są dużo szybsze niż planetoidy.
- Tarczą, która chroni nas przed uderzeniami komet jest Jowisz - uspokaja naukowiec i wyjaśnia, że planeta ta ma ogromną masę, a przez to przyciąga przelatujące bliżej siebie komety.
- Oczywiście nie można wykluczyć, że jakaś kometa spadnie na Ziemię, ale prawdopodobieństwo jest tak małe, jak to, że człowiek przejdzie przez zamknięte drzwi - żartuje badacz.
... broń jądrowa też nie
Heliofizyk nie wyklucza, że zagrożeniem dla istnienia ludzkości mogą być jednak nie zagrożenia z kosmosu, ale ludzie.
- Cały arsenał nuklearny zgromadzony na Ziemi magazynuje tyle energii, ile zostało uwolnione podczas erupcji indonezyjskiego wulkanu Tambora w XIX w. Porównując tylko te liczby można się spodziewać, że planeta Ziemia przetrwałaby wojnę nuklearną - uważa Mrozek, ale podkreśla, że z taką wojną wiązałyby się poważne skutki dla życia na Ziemi, np. związane z promieniowaniem jonizującym.
Naukowiec uważa jednak, że ludzkość mogłaby przetrwać taką katastrofę, choć pewnie wiązałoby się to z chaosem, zamieszkami, walką o podstawowe dobra.
- Ale też bez problemu mogę sobie wyobrazić, że życie na Ziemi przetrwałoby bez ludzi - kończy badacz.
Autor: map/mj / Źródło: PAP