Dwuosobowy jacht prowadził sam. W 312 dni schudł 30 kilo. Nudę zabijał lekturą, zmagał się z samotnością. Kapitan Tomasz Cichocki opowiada o ukończonym w poniedziałek rejsie dookoła świata na antenie TVN24.
Cichocki, który ma już za sobą trwający 312 dni samotny rejs dookoła świata, aktualnie przebywa we francuskim Brest. To właśnie tam 1 lipca 2011 roku rozpoczął swoją podróż i tam zakończył ją 7 maja 2012 roku.
- Czuję przede wszystkim ulgę - powiedział Cichocki reporterowi TVN24. - Odzyskałem wewnętrzny spokój, który potrzebny był mi i moim bliskim.
Samotność była najgorsza
To był przede wszystkim test kondycji psychicznej człowieka, stwierdził w rozmowie z dziennikarzem. - Bycie samotnym, gdy oczekujemy pomocy czy rady, to jest bardzo trudne wyzwanie i cieszę się, że udało mi się je pokonać - opowiadał.
Kapitan zabijał nudę lekturą. Wziął w morze kilkadziesiąt książek i każdą przeczytał kilka razy. Innych rozrywek nie było, ponieważ nie było na nim ani radia, ani komputerów, ani filmów.
Rodzina Cichockiego najbardziej zaniepokojona była jego kondycją fizyczną. Schudł 30 kilo. Część prowiantu stracił podczas wywrotki jachtu, więc musiał ograniczyć dzienny limit kalorii.
Próbuje się odnaleźć
Z kapitanem rozmawiał także w "Poranku TVN24" Jarosław Kuźniar. W trakcie połączenia telefonicznego zastał marynarza przy śniadaniu. Cichocki, jak sam przyznał, próbuje "najeść się za rok i jakoś odnaleźć się na ziemi po roku pełnej samotności".
- Jestem nieprawdopodobnie przemęczony. Tak naprawdę teraz zaczyna ze mnie spływać cała adrenalina, więc jeszcze bardziej to zmęczenie daje znać o sobie. Cieszę się, że jestem, ale jeszcze nie wierzę do końca, że ta ziemia się nie rusza i nie kołysze - mówił żeglarz.
- Jednak już sama rozmowa, którą prowadzimy jest świadectwem tego, że jestem w dobrym miejscu, a dojście do normalnej formy jest tylko kwestią czasu - zaznaczył.
"Było warto"
W rejsie Cichockiego nie brakowało trudności. Łódź Polaka wywróciła się w okolicach Madagaskaru, przez co utracił część zapasów żywności. Ponadto sztorm, który rozszalał się na Oceanie Indyjskim sprawił, że kapitan odniósł liczne obrażenia - miał pęknięte żebro oraz ranę ciętą na głowie, którą musiał sam sobie zszyć.
Pomimo tego, że droga była wyczerpująca, Cichocki nie żałuje niczego. - Było warto. Nic, co byłoby mniejsze niż ten rejs, nie miałoby z mojego punktu widzenia sensu. Była to wspaniała podróż. Trudna, ale warta każdej minuty, którą w niej spędziłem - wyznał wyraźnie wzruszony.
- Jestem naprawdę przeszczęśliwy, że udało mi się spełnić to marzenie - podkreślił.
Łódka mu się nie znudziła...
Na pytanie Kuźniara, czy ma dość łódki, Cichocki odpowiedział zdecydowanie: "nie". - Czekam teraz tylko na to, żeby doprowadzić łódkę do jako takiego ładu i już przebieram nogami, żeby popłynąć teraz troszeczkę dalej, czyli do Polski i już być na naszej ziemi.
...ale on sam sobie - tak
Kapitan jest natomiast nieco zmęczony sam sobą.
- Cichocki już mi się trochę przejadł - powiedział. - Prawdę powiedziawszy, nagadałem się ze sobą za wszystkie czasy. Chcąc zobaczyć kogoś fajnego, miałem do wyboru tylko Cichockiego w lustrze i żadnych innych możliwości - śmiał się.
- Teraz bardzo chętnie otwieram się na ludzi: na bliskich, na przyjaciół, na znajomych. W lustro nie patrzę i na pewno jeszcze przez jakiś czas nie będę - zapewnił.
Tomasz Cichocki rozpoczął rejs w Breście 1 lipca 2011 roku. Wypłynął na Atlantyk i skierował się na Ocean Spokojny trasą wokół Przylądka Dobrej Nadziei. Poniżej Madagaskaru jacht uderzył jednak płetwą sterową w dryfujący obiekt i żeglarz musiał zawrócić do Port Elizabeth, co zniweczyło jego zamiar opłynięcia globu bez zawijania do portów. Po naprawie uszkodzenia popłynął dalej na wschód w kierunku Przylądka Horn, ale już za Tasmanią stracił łączność radiową. Pewna informacja o jego pozycji nadeszła dopiero kilka tygodni temu.
Autor: map,mm/mj/rs / Źródło: tvn24