Na południu Norwegii od kilku dni leje deszcz. Konsekwencją tego są powodzie. Do tej pory służby odebrały sygnały o ponad 3300 sytuacjach awaryjnych, a skalę strat oszacowano na 500 milionów koron norweskich (ponad 225 milionów złotych).
Nabrali wody w usta
Gdy we wtorek zacinający deszcz doprowadził do gwałtownego podniesienia się poziomu wody, dla wielu Norwegów było to zaskoczenie. Większość meteorologów źle oszacowała zagrożenie, podobnie jak ogólnokrajowe służby hydrologiczne i energetyczne. Przez to lokalne oddziały straży pożarnej i ekipy ratunkowe nie były wystarczająco przygotowane na powódź o tak dużym zasięgu.
Czujność jednego młodego człowieka sprawiła, że zniszczenia i straty były nie tak wielkie, jak można się było spodziewać.
Tarjei Breitig jest jedynym meteorologiem pracującym dla lokalnej firmy energetycznej Agder Energi. Z kilkudniowym wyprzedzeniem przewidział on wystąpienie ulewnych opadów deszczu w okolicy i zasugerował postępowanie w celu zmniejszenia możliwych strat. Opracował plan odprowadzenia wody z miejscowej tamy i zasilenia nią pobliskiej elektrowni wodnej. Dzięki temu, gdy nadciągnęły deszcze, tama była gotowa na przyjęcie ogromnych ilości wody.
Dobra robota
Na niektórych obszarach działania Breitiga zmniejszyły zalania nawet o połowę, ratując wielu rodzinom domy i dobytek.
- Tarjei Breiteig nie spoczął, póki Agder Energi nie obniżył poziomu wody w tamie o ponad metr - relacjonował reporter lokalnych mediów Trond Solvang.
- Brakowało może 10, 15 centymetrów, by woda wypełniła piwnicę. Nasz dom liczy sobie już 300 lat i gdyby nie ta pomoc, byłoby już po wszystkim - stwierdził Torkil Hodnemyr, który jest pewien, że dzięki przezorności i determinacji młodego meteorologa wciąż ma dach nad głową.
- Mamy to szczególnie przyjemne poczucie, że zrobiliśmy wszystko tak, jak trzeba - stwierdził sam Breiteig.
Autor: sj/rzw / Źródło: ENEX
Źródło zdjęcia głównego: ENEX