Mężczyzna, który tydzień temu poważnie poturbował ratowników medycznych podczas wesela w Świdwinie, nawet nie pamięta momentu ataku. Grożą mu trzy lata więzienia. Medycy podkreślają jednak, że ataki to dla nich codzienność i nie czują się odpowiednio chronieni przez prawo.
Zachodniopomorscy ratownicy medyczni po ostatnich kilku atakach na nich w trakcie próby udzielenia pomocy osobie poszkodowanej, zdecydowali się zabrać publicznie głos i zwrócić uwagę na, ich zdaniem, palący problem.
Sytuacja, która przelała prawdopodobnie czarę goryczy miała miejsce w ubiegły weekend podczas wesela w Świdwinie, gdzie przytomność stracić miała młoda kobieta. – Mężczyzna zaatakował ratowników medycznych naruszając ich nietykalność cielesną, zniesławił ich różnymi słowami uznawanymi za powszechnie obraźliwie. Spowodował również uszkodzenia ciała u obu ratowników na okres powyżej siedmiu dni. Czyn, którego się dopuścił został dodatkowo określony, jako występek chuligański – relacjonuje nam Ryszard Gąsiorowski z Prokuratury Okręgowej w Koszalinie.
Kopał i uderzał pięściami, a teraz nie pamięta
Grzegorz Ł. przyznał się podczas składania wyjaśnień przez śledczymi, ale stwierdził, że niewiele pamięta z tej sytuacji przez upojenie alkoholowe. Napastnik miał kopać i bić pięściami ratowników. Miał też uszkodzić ambulans. Usłyszał cztery zarzuty i grożą mu trzy lata więzienia. Na razie trafił do aresztu.
Pobicia i agresywne zachowanie to, niestety, codzienność w pracy ratowników medycznych. Często to nawet nie pacjenci są wulgarni, a ich znajomi lub świadkowie zdarzenia. Krzysztof Radek został zaatakowany podczas interwencji, gdy pomagał kobiecie z urazem głowy.
- Jej partner był bardzo agresywny, wtargnął do karetki, zaczął nas wyzywać, szarpać. Skończyło się tak, że ja dostałem w głowę i upadłem, a napastnik uciekł z karetki. Wtedy my się zabarykadowaliśmy, zamknęliśmy się i wezwaliśmy policję – opowiada ratownik medyczny.
Ten napastnik został skazany na trzy miesiące prac społecznych. To nie sytuacja wyjątkowa. Zdaniem ratowników niskie wyroki to duża część problemu.
Czyn nieszkodliwy społecznie?
- W większości przypadków takie sprawy są umarzane. Sądy tłumaczą to niską szkodliwością społeczną czynu. W niektórych przypadkach orzekane są prace społeczne albo niskie zadośćuczynienie pieniężne. Zdarzają się przypadki, że agresorzy mają przeprosić ratowników medycznych na piśmie – wylicza Paulina Targaszewska, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
Z badań wynika, że prawie każdy ratownik podczas pracy został zaatakowany, słownie lub fizycznie. Ponad połowa tych zdarzeń nie jest nawet zgłaszana na policję.
- Dwadzieścia lat spotykam się z obrażaniem. Znam wszystkie brzydkie słowa na swój temat i ja to rozumiem, ale z drugiej strony ratownictwo medyczne jest powołaniem. Każdy z nas mógłby pracować gdzieś indziej i zarabiać dużo więcej, ale chce nam się przychodzić na te dyżury, bo jeśli nas nie będzie, to będzie kłopot – ocenia Tomasz Kubiak, ratownik medyczny.
W samym województwie zachodniopomorskim od początku roku na interwencje trzeba było wzywać policję trzydzieści razy. To oznacza, że do napaści na ratownika w regionie dochodzi praktycznie raz w tygodniu.
Za atak na ratowników medycznych, którzy w pracy są traktowani, jak funkcjonariusze publiczni, w teorii grożą surowe kary, nawet do 12 lat pozbawienia wolności.
§ 1. Kto, działając wspólnie i w porozumieniu z inną osobą lub używając broni palnej, noża lub innego podobnie niebezpiecznego przedmiotu albo środka obezwładniającego, dopuszcza się czynnej napaści na funkcjonariusza publicznego lub osobę do pomocy mu przybraną podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10. § 2. Jeżeli w wyniku czynnej napaści nastąpił skutek w postaci ciężkiego uszczerbku na zdrowiu funkcjonariusza publicznego lub osoby do pomocy mu przybranej, sprawca podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12.
Źródło: TVN24 Szczecin
Źródło zdjęcia głównego: WSPR w Szczecinie