Uchodźcy z Ukrainy i ich dramatyczne historie. Oto jedna z nich. Pani Irena uciekła z Kijowa z chorą mamą, przyjaciółką i jej synem. Oraz trzema kotami. W pobliże odwiózł ich mąż pani Ireny, sam jednak wrócił, żeby walczyć. - Wiele ze sobą nie mogłam wziąć, bo jestem w ciąży i nie mogę za bardzo dźwigać. Pakowaliśmy się w szoku - opowiadała kobieta. Dodała, że droga z ukraińskiej stolicy do Torunia, gdzie obecnie przebywają, to było "26 godzin piekła".
Irena Chmielowska i jej bliscy rozpoczęli ucieczkę z Kijowa 25 lutego o godzinie 6 rano, dobę po pierwszym rosyjskim ataku na Ukrainę. Odwoził ją mąż. Musieli dokładnie zaplanować trasę i wybrać taką, przy której są stacje benzynowe. W Ukrainie już wtedy był problem z paliwem. Jak mówi kobieta, na drogach przed Żytomierzem były straszne korki. Do Polski dotarli ze starszą mamą na wózku inwalidzkim i przyjaciółką z synem w wieku studenckim, który ze względu na stan zdrowia nie mógł wstąpić do ukraińskiej armii. W samochodzie znalazło się także miejsce dla trzech kotów.
- Wiele ze sobą nie mogłam wziąć, bo jestem w ciąży i nie mogę za bardzo dźwigać. Pakowaliśmy się w szoku. Wiedzieliśmy, że mąż będzie musiał wrócić, bo jest wojskowym, walczy teraz o nasz kraj - powiedziała pani Irena.
Na ukraińską stronę przyjechała po nich Rosjanka mieszkająca w Polsce i to ona swoim samochodem przewiozła całą grupę do granicy.
- Maria (Rosjanka - red.) przeżyła z nami 26 godzin piekła. Co 20 minut przesuwaliśmy się o kilkadziesiąt metrów. Nie można było wysunąć nosa z samochodu. Walczyliśmy o życie, taka jest prawda - przyznała Irena Chmielowska.
Dodała, że ma kontakt z mężem. - Jeszcze jest kontakt przez WhatsApp czy Facebook. On jest w wojsku. Wiem, gdzie obecnie przebywa - powiedziała.
"Myślałam, że ktoś się bawi, czymś strzela. Nigdy wcześniej nie słyszałam wybuchów"
Pani Irena jest doktorem historii. Zajmowała się w swojej pracy zawodowej dziejami Skandynawii.
- Jestem popularyzatorem skandynawistyki na Ukrainie. Jestem także przewodnikiem po Ukrainie i Kijowie. (...) W najczarniejszych snach nie spodziewałam się tego, co wydarza się obecnie w moim państwie. Wojna na wschodzie Ukrainy trwała, ale prawie wszyscy o niej przez te osiem lat zapomnieli. Nikt nie spodziewał się, że teraz zacznie się eskalacja. Obudziliśmy się 24 lutego rano i sądziłam, że może ktoś się "bawi", czymś tam strzela. Proszę mnie zrozumieć, ja nigdy wcześniej nie słyszałam wybuchów - tak opowiadała o początku rosyjskiej inwazji.
- Obudziłam męża, przeczytaliśmy wiadomości, zadzwoniliśmy do rodziców. Pytaliśmy siebie wzajemnie, czy to jest żart. To nie jest żart, to jest wojna - skonkludowała.
Czytaj też: Co robić po przekroczeniu granicy. Dokumenty, transport, mieszkanie, lekarz, szkoła dla dziecka
Obecnie pani Irena jest w Toruniu. Mieszkanie użyczyła jej nieodpłatnie przyjaciółka.
- Szukam pracy. Mam jeszcze pół roku, aby pracować, bo później będę w zaawansowanej ciąży. Muszę zarabiać, przynajmniej cokolwiek. Ludzie mają dobre serce, ale to nie może trwać długo. Ja to rozumiem. Wielu Ukraińców do was przyjechało. To ciężar dla Polski. Ja to rozumiem. Mówię po polsku, po angielsku, jestem przewodnikiem. Mogę się wszystkiego nauczyć. To dla mnie ważna kwestia, żebym mogła za mieszkanie płacić. Jestem bardzo wdzięczna za wszelkie dobro, które mnie tu spotkało, ale przecież nie mogę tego nadużywać - wyznaje wzruszona i przejęta.
"Nie spodziewałam się wojny. Miałam zwykłe plany na weekend"
Jej przyjaciółka z Torunia pomaga jej na razie we wszystkim. - Nie mam jak za to odpłacić. Nie spodziewałam się wojny. Miałam zwykłe plany na weekend - powiedziała pani Irena.
Agnieszka Siejka, która przyjęła panią Irenę, działa w toruńskiej fundacji Verda.
- Ta kobieta ma 40 lat, jest w drugim miesiącu ciąży. Jej mama ma 72 lata i ma wiele chorób, porusza się na wózku inwalidzkim. To są moi znajomi pochodzący z Kijowa. Są jeszcze u nas w Toruniu dwie osoby: przyjaciółka Ireny oraz jej 24-letni syn z astmą i niewydolnością płuc. To student uniwersytetu kijowskiego, który pisze pracę magisterską z fortyfikacji Polski południowej. Jesteśmy w trakcie załatwiania mu studiów na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu - opowiedziała Siejka.
Pamiętajmy: pomoc będzie potrzebna także później
Pani Agnieszka podczas rozmowy z portalem tvn24.pl zaapelowała, aby pamiętać, że pomoc dla osób z Ukrainy będzie potrzebna również później. - Pomagajmy tak, aby zapewnić kompleksową opiekę przez cały pobyt: w znalezieniu pracy, przy zakupach, opiece medycznej - wymieniała.
Dodała, że należy pamiętać, iż za miesiąc osoby z Ukrainy mogą potrzebować pomocy jeszcze bardziej.
Atak Rosji na Ukrainę - oglądaj program specjalny w TVN24
Źródło: PAP/TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja Verda