Z domu wyjechała mając 14 lat, by doskonalić się w pięcioboju nowoczesnym. Jeszcze w marcu chodziła o kulach, wątpiła, czy w ogóle pojedzie do Rio de Janeiro na igrzyska. Oktawia Nowacka wywalczyła w piątek brązowy medal olimpijski i jest najszczęśliwszą osobą na świecie.
- Chyba na każdym zdjęciu będę rozpłakana, ale to był niezwykły moment, szczególnie po przejściach, jakie miałam w tym roku. Bałam się, że na te igrzyska w ogóle nie pojadę, zwłaszcza jak kontuzja nie przechodziła. Momentami nie mogłam chodzić z bólu. Wszystko się udało, jestem tutaj, gdzie jestem. Było dobrze do samego biegu, którego bałam się najbardziej – powiedziała tuż za metą.
Hart ducha
Dochodziła do siebie bardzo długo. Leżała na trawie i nie miała nawet siły otworzyć butelki z wodą. Wycieńczona i płacząca, ale to były łzy szczęścia. - Musiałam podołać wyzwaniu i wytrzymać. Wiedziałam, że będzie mnie to dużo kosztowało, ale mimo bólu dowiozłam ten medal i chyba jestem najszczęśliwszą osobą na świecie - dodała. Po trzech konkurencjach – szermierce, pływaniu i jeździe konnej była liderką. - Wiedziałam, że to moja jedyna szansa, żeby tutaj wywalczyć medal. Bieganie to zazwyczaj moja bardzo dobra strona, ale przez kontuzję nie byłam w stanie tego w ogóle trenować. Biegu bałam się najbardziej, bo 4x800 m to jest bardzo niewdzięczny dystans dla osoby powracającej po kontuzji. Ale wierzyłam w siebie, że po prostu dobiegnę, nawet jeśli miałabym paść, zemdleć, umrzeć… Wiedziałam, że muszę to zrobić - przyznała.
Medal Nowackiej jest 300. w historii polskiego olimpizmu i został wywalczony sporym trudem. - W pięcioboju jest tak, że jak się jest na fali, to się też kończy na fali. Dlatego po takim świetnym początku głęboko wierzyłam, że dam radę. Nie mogłam sama siebie zawieść i w siebie zwątpić, mimo myśli i stresujących momentów, które gdzieś tam mnie dopadały. Do końca wierzyłam, że mnie na to stać i wiedziałam, że o to zawalczę - zapewniła.
Trudnym momentem w pięcioboju nowoczesnym jest także jazda konna. Często niezależna jest od samego zawodnika, ponieważ konia się losuje. - Świetnie dogadałam się z klaczą. Cudowny koń i muszę jeszcze go gdzieś tu znaleźć i ucałować, bo dużo mu zawdzięczam - oceniła.
Nowacka nie przyjechała na igrzyska jako faworytka, mimo że ma medale mistrzostw świata. To krążek zdobyty przede wszystkim niezwykłą walecznością. Nie tylko zademonstrowaną w Rio de Janeiro, ale także tą, którą musiała pokazać w walce z kontuzją. - To był medal wydarty wszystkimi siłami, jakie miałam, głęboką wiarą w siebie i w to, że pracowałam na to całe życie. Dużo na to poświęciłam i to nie tylko ja, ale wszyscy moi bliscy, którzy byli ze mną przez ten cały czas. Nie wiem, co powiedzieć, wszystko kończy się łzami szczęścia - dodała.
Weganka szybko opuściła dom
Wbrew wszelkim zaleceniom lekarzy oraz opiniom trenerów Nowacka jest jednym z niewielu wyczynowych sportowców, którzy są… weganami. - Od 2,5 roku nie jem mięsa i jest mi z tym bardzo dobrze. Wcale nie mam mniej siły i wiem, że będąc weganem można zrobić wszystko. Tutaj na stołówce jest wiele różnych rzeczy, ale jak jestem na zawodach, to chodzi bardziej o wegetarianizm, bo ciężko jest się odżywiać inaczej. W Rio zaplątał się do jadłospisu nabiał, jajka. Nie jestem w stanie sobie sama gotować, dlatego muszę jeść, co jest - powiedziała.
Dom rodzinny opuściła w wieku… 14 lat. Tylko po to, by całkowicie poświęcić się pięciobojowi. Po 11 latach treningu osiągnęła największy sukces w karierze.
- Dopiero teraz widzę, jak młoda byłam, kiedy wyjeżdżałam z domu. Dla rodziców była to na pewno bardzo trudna decyzja, ale zawsze miałam z nimi bardzo dobre relacje. Bardzo mi ufali, nigdy mi niczego nie zabraniali, przez co ja też nigdy nie chciałam robić im niczego na przekór i myślę, że dzięki tej miłości, wsparciu, zaufaniu było możliwe, żebym spełniała swoje marzenia. Oni cały czas mnie wspierają, 300 km dalej, ale byli zawsze obok - zapewniła. Jadąc na igrzyska, nie stawiała sobie zbyt wielkich celów. Cieszyła się, że dostała szansę, o jakiej marzy każdy sportowiec.
- Po tych wszystkich przygodach i przeżyciach. To potwierdziło się już w pierwszej konkurencji, szermierce, kiedy po prostu wchodziłam na planszę. Ja już wylewałam łzy szczęścia, że tu jestem. Myślę, że przez ten optymizm, uśmiech nieschodzący z twarzy, byłam w stanie to zrobić. Bardzo się cieszyłam i cały czas myślałam tylko o tym, że cokolwiek by się nie stało, będzie na pewno dobrze. Trzeba zaufać sile wyższej, światu, bo zawsze prowadzi nas najlepszymi ścieżkami. Może gdybym nie miała kontuzji, nie miałabym medalu – zakończyła.
Autor: lukl / Źródło: sport.tvn24.pl