Strażak nurek, który zmarł po wypadku w czasie poszukiwań Grzegorza Borysa, nie mógł skorzystać z systemu umożliwiającego rozmowę z funkcjonariuszami, którzy go asekurowali. Sprzęt do komunikacji głosowej był bowiem, jak przekazuje straż pożarna, w naprawie. - Płetwonurek komunikował się za pomocą kabloliny nurkowej - przekazuje brygadier Jacek Jakóbczyk z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Gdańsku.
Do tragedii doszło 1 listopada około godziny 13, kiedy płetwonurek brał udział w przeczesywaniu zbiornika Lepusz, znajdującego się w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym.
Oficer prasowy straży pożarnej w Gdańsku bryg. Jacek Jakóbczyk przekazał nam, że uczestniczący w akcji płetwonurek nie mógł skorzystać z centrali łączności podwodnej. To urządzenie, za pomocą którego nurek może rozmawiać z asekurującymi go osobami znajdującymi się na powierzchni.
- Urządzenie było wtedy w naprawie, dlatego w czasie działań zdecydowano się na zastosowanie starszej metody komunikacji. Nurek był połączony za pomocą kabloliny z powierzchnią i regularnie dawał sygnały, że akcja przebiega zgodnie z planem - powiedział bryg. Jakóbczyk.
W pewnym momencie - jak przekazuje rozmówca tvn24.pl - sygnały w postaci dwukrotnego pociągnięcia za linę przestały docierać do osób na powierzchni. - Wtedy rozpoczęła się akcja ratownicza - powiedział strażak. Zaznaczył jednak, że nie wie, po jakim czasie pod wodą to się stało i ile trwały poszukiwania nurka.
O awarii centrali łączności podwodnej jako pierwsi poinformowali dziennikarze Radia Zet. Według ich ustaleń, płetwonurek zszedł pod wodę mając zapas powietrza na koło 20-25 minut, a akcja ratunkowa - według dziennikarskich ustaleń - trwała ponad godzinę.
Procedury i ustalenia
Brygadier Jacek Jakóbczyk podkreślił, że zejście pod wodę bez działającego systemu umożliwiającego bezpośrednią rozmowę z płetwonurkiem "jest dopuszczalne w określonych warunkach".
- Czy tak było w tym przypadku? To z pewnością będzie dokładnie zbadane i wyjaśnione. Zaznaczam, że komunikacja za pomocą kabloliny odbywa się za pomocą jasno określonych i czytelnych sygnałów - powiedział strażak.
Rzecznik komendy miejskiej PSP w Gdańsku dodał, że ciało 27-letniego nurka znaleziono pod jedną z wysp torfowych.
- Nie wiemy, dlaczego tam się znalazł, z pewnością będzie to wyjaśnianie nie tylko przez prokuratorów, ale również dwie komisje straży pożarnej. Pierwszą powołał komendant miejski, drugi komendant wojewódzki straży pożarnej - wyliczył rzecznik.
Podkreślił, że tragicznego dnia nurek nie powinien wpływać pod wyspy torfowe. - Takie działanie traktowane jest jak nurkowanie w przestrzeniach zamkniętych i wymaga innych uprawnień, sprzętu i przygotowania - powiedział strażak.
Zaznacza, że zbiornik Lepusz był wcześniej przeczesywany przez strażaków 20 października. - Już wtedy osoby uczestniczące w działaniach podkreślali, że to ekstremalnie trudny teren do prowadzenia działań. Zbiornik jest głęboki na dwa i pół, trzy metry i znajdują się w nim liczne przeszkody utrudniające prowadzenie działań - wyjaśnił strażak.
Badanie sprzętu
Brygadier Jacek Jakóbczyk wskazał, że strażacy wspomagają policję w ramach prowadzonych działań, dlatego straż pożarna była zaangażowana do obławy na Grzegorza Borysa.
- Używamy certyfikowanego, sprawdzonego sprzętu. Wyposażenie, które mieli ze sobą funkcjonariusze uczestniczący w akcji zostało zabezpieczone na potrzeby prowadzonego śledztwa - zaznaczył strażak.
Funkcjonariusz, który przeczesywał zbiornik, miał uprawnienia młodszego nurka MSWiA. W tym tygodniu odbył się jego pogrzeb.
Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku przekazała, że śledztwo w sprawie śmierci płetwonurka prowadzone jest w sprawie wypadku przy pracy, którego następstwem było nieumyślne spowodowanie śmierci.
- Jesteśmy na wstępnym etapie, gromadzimy materiał dowodowy. 3 listopada została przeprowadzona sekcja zwłok, której wstępne wyniki wskazują, że przyczyną śmierci płetwonurka była niewydolność oddechowo-krążeniowa - powiedziała nam prokurator Wawryniuk.
Dodała, że są to wstępne ustalenia i zaznacza, że nie wiadomo, co doprowadziło do niewydolności. - Czekamy na ustalenia biegłego i sporządzenie końcowej opinii - powiedziała prokurator Wawryniuk.
Podkreśliła, że w ramach prowadzonych działań gromadzony jest materiał dowodowy. Potwierdziła przy tym, że zabezpieczony został sprzęt, który nurek miał na sobie.
Tragedia pod wodą
O tym, jaki mógł być przebieg tragedii, do której doszło w ubiegłym tygodniu spytaliśmy Konrada Stachowicza, instruktora i trenera nurkowania technicznego. Podkreślił, że przeprowadzanie działań w obszarach, w których nurek może mieć problemy z powrotem na powierzchnię, musi odbywać się przy asekuracji.
- Nurek jest połączony z liną, z której w każdym momencie może się wypiąć. Jeżeli nie dysponuje systemem pozwalającym na rozmowę z osobami na powierzchni, musi regularnie za nią pociągać. To zazwyczaj jedno lub dwa lekkie pociągnięcia co minutę akcji - opowiadał Stachowicz.
Jeżeli podczas akcji dojdzie do niebezpiecznej sytuacji, nurek powinien kilkukrotnie energicznie pociągnąć za linę.
- To jasny sygnał dla osób na powierzchni, że trzeba natychmiast rozpocząć akcję ratunkową - powiedział rozmówca tvn24.pl.
Akcja - jak opowiedział Konrad Stachowicz - zaczyna się od zejścia pod wodę kolejnego nurka, który kierując się liną, ma dotrzeć do znajdującego się w opałach kolegi. - Czasami lina zaczepi się: korzenie czy inne przeszkody mogą sparaliżować komunikację pomiędzy osobami na powierzchni a nurkiem realizującym zadanie. Dlatego system komunikacji głosowej jest ważny - podkreśla.
Zaznaczył, że trudno winić nurka za to, że znalazł się pod wyspą torfową. - Mówimy o przeszkodach, które przemieszczają się po powierzchni zbiornika. Nurek mógł nie mieć świadomości, że znalazł się w tak niebezpiecznym miejscu. Dlatego każdorazowe realizowanie akcji ratunkowych w tak trudnym terenie powinno być bardzo dokładnie przygotowane - mówi ekspert.
Kiedy spytaliśmy o to, co doprowadziło do tragedii, Konrad Stachowicz zastrzegł, że nie ma dostępu do wszystkich, niezbędnych danych. - Nikogo nie powinien dziwić fakt, że strażak nie utonął. Utonięcie w masce pełnotwarzowej, której w momencie działań najpewniej pracował jest po prostu niemożliwe bez jej zdjęcia - powiedział Stachowicz.
Źródło: tvn24.pl, Radio Zet
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, Google Maps