Driftował i wjechał w tłum. Chciał poddać się karze, prokurator się nie zgodził

Wjechał w tłum podczas nielegalnych pokazów
Wjechał w tłum podczas nielegalnych pokazów. Chciał dobrowolnie poddać się karze, sąd się nie zgodził

19-latek, który wjechał w tłum ludzi chciał dobrowolne poddać się karze - 11 miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Zgodziły się na to osoby poszkodowane w wypadku. Sprzeciwiła się jednak prokuratura, która uważa, że kara byłaby zbyt niska. Przed Sądem Rejonowym w Stargardzie proces w tej sprawie będzie toczył się w normalnym trybie. Nastolatkowi grozi do 10 lat więzienia.

19-letni Damian M. w sierpniu 2018 roku wjechał w tłum ludzi podczas próby wykonania trudnej ewolucji samochodem. Prokuratura oskarżyła go o sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym zagrażającej życiu i zdrowiu wielu osób.

- Nie zachował on należytej ostrożności, nie dostosował prędkości do warunków panujących w ruchu, a ponadto celowo odłączył system antypoślizgowy zainstalowany w pojeździe – wylicza Joanna Biranowska-Sochalska z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.

W areszcie oskarżony spędził miesiąc – po wpłaceniu kaucji w wysokości 10 tysięcy złotych odpowiada z wolnej stopy.

Oskarżony chce dobrowolnie poddać się karze

Proces 19-latka rozpoczął się na początku sierpnia tego roku. Nastolatek już wtedy przyznał się do spowodowania wypadku. Odmówił składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania.

Sędzia odczytał jego wyjaśnienia ze śledztwa. Oskarżony twierdził w nich, że jechał maksymalnie 60-70 km na godzinę, samochód należy do jego mamy, a prawo jazdy ma pół roku. Przekonywał także, że do wypadku przyczyniły się dziury na drodze. System kontroli trakcji wyłączył, bo "tak się jedzie lepiej".

Wyjaśniał także, że nie brał udziału w żadnej nieoficjalnej imprezie, nie chciał się popisywać. Jechał tylko po kolegę.

Jego obrońca, Przemysław Gac nie zgadzał się z kwalifikacją czynu, którą przedstawiła prokuratura. Jak twierdzi 19-latek nie chciał spowodować wypadku - nie działał świadomie - i do ostatniego momentu starał się uniknąć zderzenia.

- Mamy do czynienia z osobą młodą, która popełniła błąd. Poważny, ale pojedynczy błąd - przekonywał wtedy Gac. Zaproponował również, że jego klient chce dobrowolnie poddać się karze - 11 miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata próby, zakaz prowadzenia pojazdów na 5 lat i dozór.

Wszyscy poszkodowani podczas piątkowej rozprawy zgodzili się na dobrowolne poddanie się karze przez oskarżonego. Stwierdzili, że jest on młody i taka kara będzie dla niego wystarczająca.

Na propozycję obrony Damiana M. nie zgodziła się jednak prokurator.

- Prokurator Rejonowy w Stargardzie nie wyraża zgody na proponowane warunki wskazane we wniosku z uwagi na okoliczności czynu, kwalifikacją prawną, która jest tutaj zarzucona, surową karę grożącą za ten czyn, jak również dużą dysproporcję między karą zaproponowaną we wniosku, a karą, jaka jest uzgodniona przez prokuratora prowadzącego sprawę - powiedziała na rozprawie prokurator Danuta Iwanicka-Żwańska i dodała, że o negocjacjach "nie może być mowy".

"Zawody driftowe - vol.1"

Do zdarzenia doszło 18 sierpnia 2018 roku przed godziną 23 właśnie w Stargardzie (woj. zachodniopomorskie). Damian M., kierując srebrnym autem marki BMW próbował wykonać manewr wejścia w kontrolowany poślizg na rondzie na placu Wolności – fachowo nazywa się to driftem. Stracił jednak panowanie nad autem, uderzył w krawężnik, który wybił go w górę, a potem wpadł na barierki, za którymi stał tłum gapiów.

W wypadku poszkodowanych zostało osiem osób, kilka ciężko.

Świadkowie zdarzenia twierdzą, że na portalu społecznościowym zostało opublikowane zaproszenie na nielegalną imprezę. Na jednym z portali ktoś z fałszywego konta założył wydarzenie o nazwie "Zawody driftowe - plac wolności vol.1" (pisownia oryginalna - red.).

Jak przekazał nam tuż po wypadku komisarz Łukasz Famulski z Komendy Powiatowej Policji w Stargardzie, policjanci nie mieli w tym dniu zgłoszonej żadnej imprezy odbywającej się w centrum Stargardu.

Mieszkańcy miasta przekazali nam jednak, że policja była na miejscu i była świadoma tego, co się dzieje. - Auta krążyły i te samochody próbowały wyczyniać jakieś dziwne sztuczki. To znaczy latać bokiem, driftować. Stwarzały zagrożenie i to wszystko było na oczach policji - opisywał nocne wydarzenia młody mężczyzna. - W momencie, kiedy policja odjechała, wszystkim puściły wodze fantazji i to spowodowało, że jest wypadek - dodał.

Nie było zgłoszenia, nie było reakcji

Rzeczniczka policji w Szczecinie Irena Kornicz, pytana o to przez TVN24, podkreśliła, że funkcjonariusze nie mieli "oficjalnego zgłoszenia dotyczącego jakiejkolwiek zorganizowanej imprezy, która miała się odbyć na tym terenie". - Nie mieliśmy też żadnego zawiadomienia od obywateli - dodała.

- Policjanci sami ustalili, że może dojść do naruszenia prawa z zakresu ruchu drogowego w tym miejscu. Dlatego też sami podjęli decyzję o tym, że zostaną tam wysłane załogi. Tak też się stało. W momencie, kiedy byli tam policjanci, a byli na miejscu kilkadziesiąt minut, nie doszło do żadnego naruszenia prawa - tłumaczyła wtedy Kornicz.

Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.

Autor: MAK/ ks / Źródło: tvn24

Czytaj także: